sobota, 1 marca 2014

Rozdział VI

Witajcie po kolejnym tygodniu ;) U mnie był on bardzo pracowity, jednak znalazłam chwilkę (dosyć długą) aby zmienić wygląd bloga ;) Mam nadzieję że wam się podoba :)
Tak samo jak kolejny rozdział, który za chwilkę przeczytacie :) Dzisiaj troszkę spokojniejszy, ale dość przyjemny ;)

Chciałam jeszcze podziękować za każdy miły komentarz jakim mnie darzycie, każdy sprawia mi ogromną przyjemność, ponieważ zwyczajnie cieszy mnie że ktoś docenia mój wysiłek i mu się to podoba :) No i jednocześnie motywują do dalszego pisania :)

A teraz już ---> Enjoy ^^



Rozdział VI



Nie można zrobić nic. Absolutnie nic. To nieuniknione fatum. W śnie to nie ‘ktoś’ uratował Ritę i wezwał pogotowie by zawiozło ją do szpitala. To ona to zrobiła. Pies nie uciekł bo wystraszył się syreny jakiejś straży. Uciekł bo wystraszył się straży którą ONA wezwała, do stłuczki spowodowanej przez NIĄ… Jakby wszystko co skrupulatnie zaplanowała i kilkukrotne Zmienianie decyzji w ciągu dnia, razem z warunkami pogodowymi, odpowiedzią Rity i całą resztą były z góry ustalone, bez możliwości zmian… Przecież Victoria mogła postąpić inaczej, a jednak tego nie zrobiła. Stało się to co miało się stać. To nieuniknione. 

Jakoś dowlekła się do domu, weszła tylnym wejściem, wczołgała się po schodach i padła na łóżko, rano obudziły ją krzyki jakże kochanych rodziców i policjant w drzwiach, wszystko na temat jej rozbitego auta porzuconego na środku drogi. Nie byli zachwyceni gdy zobaczyli ją rano całą umazaną w krwi, ale to ich problem. Nie chciała tego pamiętać.

 ***

Słońce już zachodziło za horyzont, a drobna dziewczyna siedziała na skarpie rozmyślając nad kalejdoskopem życia. Po wszystkich staraniach okazuje się co? Wcale nie mamy na nie wpływu, na to co nas otacza, na nic. Wszystko to jedna wielka z góry zaplanowana farsa, jak scenariusz dobrego filmu pełnego zwrotów akcji, śmierci drugoplanowych bohaterów oraz odwagi i ofiarności tych pierwszych, którzy zawsze pozostaną najbardziej doskonali i nienaruszeni mimo że niczym sobie na to nie zasłużyli. Tak. Dokładnie tak wygląda życie.
***

Przepełniona obojętnością, siedziała wpatrując się w zachwycający krajobraz. Kratę pól widoczną z oddali, ptaki wijące w pośpiechu swoje gniazda. Tuż przed nią widniała jeszcze nie koszona w tym roku łąka, drobne motylki przeskakujące z jednego kwiatu na drugi. Upajając się ich zapachem, próbowała uchwycić wiatr, poruszający łagodnie listkami drzew, przyprawiający osikę o drżenie dodający chłodu w czasie upałów, wpadający figlarnie przez uchylone okno, i poruszając firanką rozsiewając po pokoju cudowny zapach wiosny… Możemy go poczuć, lecz koniec końców zawsze będzie nieuchwytny, zobaczyć możemy tylko jego dzieła. Tak, wiatr jest cudownym zjawiskiem, ale tylko wtedy gdy nie powoduje huraganów, nie przyciąga ciemnych chmur, nie łamie gałęzi, które zabijają ludzi i spadają na jadące auta… 
      Ale to nie wiatr jest zły. Wszystko, co choć raz spowoduje coś dobrego, jest dobrym… Jednak nie w nadmiarze.  W nadmiarze nawet coś najbardziej pięknego i dobrego będzie destrukcyjne. Życiodajna woda o zbyt dużej sile w zbyt dużej ilości utopi nas, zabije w najgorszy możliwy sposób odcinając dopływ powietrza.  Dzięki powietrzu oddychamy, żyjemy, możemy rozniecać ogień, ale powietrze to niszczycielskie huragany,które rujnują życie tysięcy, o ile nie milionów ludzi rocznie. Ogień zaś daje nam ciepło i ukojenie, ogień to światło, ale przecież nikt nie chciałby mieć z nim styczności w nadmiarze, przykładowo  podczas pożaru dorobku całego naszego życia… A czymże byłoby życie w mroku?... Bez energii świetlnej życie byłoby niemożliwe, żadne gatunki na ziemi nie mogłyby przetrwać… Jednak nawet gdy słońce pośle nam za mocny blask prosto w oczy, zwyczajnie nas oślepi, i pozbawi możliwości reakcji. 
    Taak… Wszystko w naturze ma swoją dobrą i niszczycielską stronę, i jak ktoś kiedyś powiedział co za dużo to nie zdrowo i to absolutnie święta prawda. Dotyczy  to też wiedzy i poznania. Człowiekowi nie jest dane wiedzieć wszystkiego i dzięki temu żyje w nieświadomości ale za to szczęśliwie. Niestety nie wszystkim zostało to dane.

Spędziła jeszcze trochę czasu wpatrując się w piękne lekko zachmurzone niebo, była świadoma samej siebie, czuła krew płynącą w żyłach, która za każdym skokiem ciśnienia szumiała jej w uszach, gdy przypominała sobie te wszystkie dziwne zjawiska.  Słyszała dudniące głucho serce które wyznaczało rytm jej istnienia… Czasem chciała żeby zamilkło… ucichło na zawsze i pozostawiło za sobą długą prostą linię, bez drgań i zakrętów ukazujących koleje i niespodzianki dane nam przez życie. Ale co by to dało? Absolutnie nic. Chyba jedynie satysfakcję niektórych osób którzy nie mogli znieść jej obecności, a tego oczywiście by nie chciała. Ona w ogóle niewiele chciała… Nie miała wiele marzeń oprócz tych, o których wiedziała że i tak się nie spełnią. Hah. Igraszka losu.
     Oprócz tego, chciała tylko zrozumieć siebie. Zrozumieć to co wie. W jakim celu jest jej to dane. Dlaczego akurat jej. Więcej. Ma więcej od życia i to w zupełnie innym kierunku niż by tego sobie mogła zażyczyć, chyba nie tylko ona, no bo kto chciałby na przestrzeni kolejnych tygodni obserwować śmierć kolejnych osób?
Próbując wyrwać się z kłębów tych okropnych myśli, wstała i zaczęła podążać w stronę domu rozmyślając o czekającym ją kolokwium z fizyki, której z całego serca nie cierpiała… Fizyka sama w sobie jest interesująca, wszystkie wzajemne oddziaływania jakie nas otaczają, to że wszystko funkcjonuje w należytym porządku jest fascynujące… Jednak niekoniecznie takie są wzory i zadania absolutnie nie przydające się w codziennym życiu, rozwiązujące nieistniejące problemy, stworzone na potrzeby wymyślnych testów, które tylko dręczą biednych studentów niesypiających po nocach: to jednak daje przykrą satysfakcję profesorom tego dualistycznego przedmiotu.
-Mechanika kwantowa. Coś wspaniałego, doprawdy.-Prychnęła ironicznie pod nosem.  Rozejrzała się jeszcze raz dookoła i przyspieszyła kroku, bo irracjonalnie dopiero teraz uświadomiła sobie jak daleko zawędrowała, a w domu przecież (niestety) czekała ją masa pracy.



Gdy otwierała furtkę od swojego podwórka słońce zaczęło zachodzić za horyzont, tworząc wielobarwną kaskadę promieni, osiadających na kłębiastych chmurach, jednak to ani trochę nie przyciągnęło jej uwagi mimo że miała przecież duszę wrażliwą na otaczające ją piękno. Gdy przeszła przez wejście zamykając za sobą furtkę, poczuła dziwny ucisk w brzuchu, dziwne przeczucie które prześladowało ją za każdym razem gdy miało wydarzyć się coś nieprzyjemnego. Taka swoista intuicja w innym wydaniu. Gdy podeszła do drzwi głównych okazało się dlaczego. Wykrzywiła usta w grymasie słysząc co się dzieje wewnątrz, wiedząc że musi tam wejść. Okno było lekko uchylone i oczywiście już słyszała jakże pieszczące uszy wyzwiska kierowane w stronę jej ojca. Miała nadzieję wejść po cichutku i oczywiście zostać niezauważona, jak to zwykły robić dziewczyny w jej wieku chcące uniknąć udziału w takiej awanturze. I… niesamowite, udało się jej. Matka była tak zaabsorbowana wymyślaniem nowych, coraz bardziej oryginalnych wyzwisk i bluzganiem nimi z krzywą satysfakcją, że nawet nie zauważyła wchodzącej do domu córki. Ojciec zaś z zaciętym wyrazem twarzy zużywał całą swoją energią na wpatrywanie się na włączony telewizor, ale z całą pewnością nawet nie był świadomy na co patrzy- a mianowicie była to reklama siusiającej lalki. Strasznie zajmujące. Po prostu skupiał się aby nie odpowiadać na bluzgi z takim zaangażowaniem jak jego ‘żona’ bo wiedział że to mogłoby się źle skończyć. A raczej- właśnie tak by się to skończyło.

Ruda więc przemknęła niezauważona i szybko wbiegła po schodach zamykając się w swoim pokoju. Nic ją nie obchodziły te kłótnie, Od kilku lat przestała się w to wszystko wtrącać, miała po prostu nadzieję że ta para w końcu się rozwiedzie bo to nigdy nie było normalne małżeństwo, takie które kłóci się od czasu do czasu, ani takie które kłóci się bez przerwy. To po prostu nigdy nie była normalna para. Ślub był wzięty z przymusu, a raczej z jednego małego powodu który urodził się 6 miesięcy po tym ‘spontanicznym’ wydarzeniu.

 Nie myśląc o tym ponownie- założyła na uszy słuchawki które zawsze pomagały jej w takiej sytuacji, One nie tylko odcinały jej dopływ niepowołanych dźwięków, ale też pozwalały jej się wyciszyć wewnętrznie. A konkretniej nie same słuchawki oczywiście, a muzyka która z nich płynęła… Pozwalała odbiorcy przenieść się w inny świat. Mimo że tak ją kochała, nie potrafiła nigdy odpowiedzieć komukolwiek na pytanie typu: „Jakiej muzyki słuchasz?”, „O, fajny kawałek, to twój ulubiony gatunek?”, a albo: „Ej a jaki jest w ogóle twój ulubiony zespół?” Boże, jak można być takim ignorantem… Nigdy nie potrafiła się ograniczyć ani do jednego gatunku, ani do gromadki super hiper mega epickich kapel, które były PROO, i broń boże nie waż się powiedzieć na któregokolwiek wokalistę złego słowa, bo łeb urwę bez zastanowienia…. Nie umiała również zrozumieć tych wszystkich słodziasznych dziewczątek które jakże strasznie utożsamiały się ze swoimi ‘muzycznymi bohaterami’, i były skrajnie oburzone, gdy ktoś w ogóle ŚMIAŁ powiedzieć że nie podoba mu się ich singiel.
Vica- jak na tą ‘inną’ przystało- słuchała wszystkiego. ABSOLUTNIE wszystkiego. Rock był jej chyba najbardziej bliski, jednak niektórych wykonawców nie mogła przełknąć, a nawet niektórych piosenek tych zespołów, które lubiła. Uwielbiała również… soundtracki z musicali i filmów. Większości które widziała. Po obejrzeniu filmu po raz n-ty słuchając tylko piosenek odtwarzała sobie w głowie cały film na bieżąco, coś epickiego.
A oprócz tego: reggae, metal, pop, classic, hip-hop, instrumental dubstep…
Więc serio wszystkiego. Oczywiście w tylko jej znanych kryteriach i granicach, które podobno istniały i były nieprzekraczalne. O ile to w ogóle możliwe.

Słuchając o 10% szczęścia i 40% umiejętności*, z niechęcią zagłębiła się w szafie, która była prawie jak ta od Narni- bez dna, bo zawalona stosem… Wszystkiego. Kartek. Głównie kartek. Ogromnej, masakrycznej, przytłaczającej ilości luźnych fragmentów papieru, z których na każdym było coś ważnego i absolutnie potrzebnego na tyle, że nie można się go było pozbyć. Oprócz tego: zeszyty, notatniki, książki, kalendarze, pudełeczka, więcej pudełeczek, zagubione kolczyki, inne fragmenty biżuterii, koraliki, hmm…skarpetka?... Ok, nieważne. Na tym lepiej przestać, zanim znajdziemy za wiele. Po prostu dużo rzeczy. Wśród nich, musiała znaleźć notatki z fizyki którą jak już wiemy „uwielbiała”, a chociaż wiedziała że nie znajdzie więcej niż kilka ani trochę nierozwiniętych zagadnień i z dwa urwane w pół polecenia oraz oczywiście masę obrazków niczym nie związanych  tym przedmiotem.



* Piosenka której słucha Victoria to Fort Minor- Remember the name 
http://www.youtube.com/watch?v=VDvr08sCPOc


1 komentarz:

  1. Jak zwykle pięknie napisane i barwnie jak byś to robiła od zawsze.

    OdpowiedzUsuń