sobota, 22 lutego 2014

Rozdział V

Witajcie :) Troszkę się zmieniło od ostatniego wpisu, założyłam fanpage na facebooku, na który będę wrzucać informacje o nowych notkach, moje inspiracje i inne ciekawe rzeczy :) Mam nadzieję że zarówno tam jak i tutaj będzie was przybywać, więc serdecznie wszystkich zapraszam: 
https://www.facebook.com/pages/swiadomosc-nie-istnienia

A teraz, bez ogródek-----> Czytamy i wyrażamy opinię!
Pozdrawiam wszystkich ;)

***


Auto zahaczyło prawą przednią krawędzią maski i światłem o barierkę i widocznie obróciło się o 90 stopni, bo to róg był zmasakrowany a auto stało przodem do barierki… połową wystawało na środek pasa, lecz teraz ją to nie obchodziło, miała nadzieję, że nikt nie będzie teraz tędy jechał, a nawet jeśli to przecież zauważą auto na środku drogi! Mimo ogólnego osłabienia, rzuciła się biegiem.


-Przecież to nie aż tak daleko. Zawsze miałam wydolne płuca…Po kilku minutach biegu, usłyszała z oddali pisk hamowania, uderzenie i alarm swojego wysłużonego sedana.-Cholera, jeszcze tego mi brakowało… 23.26  mam 7 minut. Zdążę. Wyjęła telefon zadzwoniła na 112 i szybko zgłosiła stłuczkę , którą usłyszała. Kobieta w centrali reagowała dość dziwnie, gdy Victoria stwierdziła że nie wie jakie jest drugie auto, które wzięło udział w stłuczce, ile osób w niej uczestniczyło, ani jakie są ogólne obrażenia, ale na pewno wie że takowe zderzenie wystąpiło, chociaż nie ma jej na miejscu zdarzenia, które mimo to dokładnie opisała.  Miała tylko nadzieję, że to nic groźnego… Zeznania składała ciągle idąc szybkim tempem. Karetka i straż są już w drodze. 4 minuty.  Zaczynało ją kłuć w boku i czuła lekkie zawroty głowy. Prawie nic dziś nie zjadła i teraz zaczęła tego żałować.


 Już widzi przystanek. Kolejne 600 metrów do słonecznej. Ulice były puste, Rita musiała już wysiąść z nieszczęsnego autobusu i iść do domu. Raptownie zatrzymała się i poczuła, że jej żołądek chyba nie jest w najlepszej formie. Szarpnęły ją wymioty jednak nie dawała za wygraną. Musiała się trzymać, już niedaleko. Kolana ugięły się lekko i osiadły na wilgotnym asfalcie. Nie potrafiła poradzić sobie  z tymi zawrotami, wszystko zdawało się zlewać w jedno pasmo co tylko potęgowało mdłości. Oblała ją fala potów, uniosła się na rozdygotanych już ramionach, wstała wątpliwie i chwiejnym krokiem uparcie podążała dalej. Nie wiedziała ile czasu spędziła wymiotując, więc przyspieszyła na tyle ile mogła. Było coraz zimniej, a ona miała na sobie tylko koronkową bluzeczkę i cieniutki bawełniany sweterek z perłowymi guziczkami. 
Mroczne ulice wiały pustką, a ona zbliżała się do tej najciemniejszej, wiedząc co ją tam czeka.-Muszę tam dotrzeć. Zdążę… Która godzina?... –Wyjęła telefon lecz nie była w stanie dostrzec cyfr na cyferblacie. Nagle usłyszała z oddali jakiś dźwięk… Krzyk?... Nie… Powoli biegła dalej… Nie może być za późno, nie może… świeże powietrze ją orzeźwiło. Biegła, już była przy słonecznej, słyszy wyraźnie. Krzyk. Widzi już jedyną świecącą latarnię, i  na ułamek sekundy wrosła w ziemię po tym co zobaczyła, mimo że widziała to po raz drugi. Rozgrywająca się scena mroziła krew w żyłach. I tylko ona mogła coś na to poradzić. Tylko nie to… Syrena straży pożarnej zlewająca się z wyciem psa… Już za późno Zauważyła jego kontury niknące w mroku . Zastrzyk z samej adrenaliny dodał jej sił do resztek biegu, na telefonie który wciąż ściskała w ręce ponownie wybiła 112, drżącym od emocji, osłabienia i zmęczenia głosem wydyszała do słuchawki: -Halo? Dziki pies zaatakował kobietę, silne krwawienie, obrażenia twarzy. Ul. Słoneczna, przy starym ogrodzie. Telefon wyśliznął jej się z ręki, ale nie miała czasu go podnieść, rozłączyć się, mało ją to teraz obchodziło, dobiegła do Rity. Widziała w życiu już wiele drastycznych rzeczy, ale to co wtedy  zobaczyła, zapamięta do końca życia.  
         W głowie miała przerażającą paraliżującą pustkę. Chciała jakoś pomóc, cokolwiek zrobić, wiedział że musi zatamować krwawienie, ale… nie mogła. Osunęła się na kolana, opuszkami drżących palców  musnęła ramię kobiety, nie ważąc  się dotknąć czegoś, co kilka minut temu było jej twarzą. Nawet nie wiedziała kiedy po jej policzkach zaczęły spływać kolejne łzy, a w głowie kotłowało się tylko urywane
-zawiodłam… zawiodłam… 

Oparła dłonie na asfalcie akurat w kałuży krwi, która wciąż wyciekała z rany… W głowie miała absolutną pustkę, zupełnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, a wiedziała że jakoś musi pomóc tej biednej kobiecie leżącej przed nią w konwulsjach na brudnym chodniku, dławiąc się własną krwią. Z oddali usłyszała wycie psa… Odwróciła się instynktownie przez ramię w stronę krzaków, ale nie zauważyła niczego niepokojącego.  Siedziała na zimnym bruku wlepiając wilgotne od łez oczy w poszarpaną twarz Rity i szepcząc zachrypniętym głosem, nie wiadomo czy do Rity czy bardziej do siebie: „tylko się trzymaj, wszystko będzie dobrze, dasz radę, przecież widziałam… Ja to wszystko widziałam…” 
Chwyciła Ritę za zimną dłoń, i kolejny raz dzisiejszej nocy usłyszała sygnał pogotowia i nigdy jej bardziej nie ulżyło z tego powodu… Po kilku sekundach zobaczyła już światła. 

Nie pamiętała w jaki sposób wytłumaczyła funkcjonariuszom co się stało, jak się tu znalazła i wmówiła że na pewno nic jej nie jest i sama dotrze do domu który jest niedaleko oraz nie potrzebuje żadnej pomocy, wie tylko że gdy odjechali, nie miała na tyle ani fizycznej ani psychicznej siły by iść jak człowiek do domu, padła na kolana, i z bezradności po prostu zaniosła się płaczem…
 Wiedziała jedno. Choćby robiła co mogła zawsze będzie tak, jakby nie zrobiła nic. Nie ma żadnej możliwości zmienienia koszmarnych wizji które nawiedzają ją w snach. Przetarła dłońmi po policzkach ścierając z nich łzy, a zostawiając krwawe ślady, nawet nie będąc tego świadomą.Nie wie ile czasu upłynęło zanim przestała się trząść, łkać, obejmować ramionami kolana, szarpać się za włosy i kołysać jak głupia siedząc wciąż na tym na tym chodniku, ale po pewnym czasie, naszło ją coś w rodzaju zawieszenia. Łzy przestały płynąć, a jej twarz zmieniła się w transparentną bezuczuciową maskę, jakby nic pod nią nie było, a ona zamiast człowiekiem była ożywionym manekinem. Podniosła się i krok za krokiem, stopa za stopą postępowała w stronę domu. To był czas kiedy uświadomiła sobie coś, czego tak naprawdę  nigdy nie chciała wiedzieć. Że była bezradna. Całkiem bezradna i do końca życia skazana na bezczynne obserwowanie ludzkiego cierpienia… Zawsze myślała, że to co widzi to rzeczywistość, ale rzeczywistość która w każdej chwili może ulec zmianie poprzez dokonywanie różnych wyborów, masę czynników zewnętrznych, że przyszłość zawsze może się zmienić… Że można coś zaradzić na to co może się stać. 
Teraz dostrzegła zasadniczą różnicę. Nie można zrobić nic. Absolutnie nic. To nieuniknione fatum. W śnie to nie ‘ktoś’ uratował Ritę i wezwał pogotowie by zawiozło ją do szpitala. To ona to zrobiła. Pies nie uciekł bo wystraszył się syreny jakiejś straży. Uciekł bo wystraszył się straży którą ONA wezwała, do stłuczki spowodowanej przez NIĄ… Jakby wszystko co skrupulatnie zaplanowała i kilkukrotne mienianie decyzji w ciągu dnia, razem z warunkami pogodowymi, odpowiedzią Rity i całą resztą były z góry ustalone… Przecież Victoria mogła postąpić inaczej, a jednak tego nie zrobiła. Stało się to co miało się stać. To nieuniknione. 



  



Oto obraz autorstwa Johna Atkinsona Grimshaw- który posłużył troszkę jako inspiracja :) 

środa, 12 lutego 2014

Rozdział IV

Witajcie ponownie ^^ Na początek garść informacji: Stwierdziłam że wypadałoby ustalić jakiś trwały termin dodawania nowych rozdziałów :3 Doszłam do wniosku że najlepszy będzie weekend, przełom soboty i niedzieli, jeśli nie będę miała wcześniej, to w takim wypadku zawsze znajdę czas aby coś dotworzyć ;)
A teraz, bez zbędnych formalności...



Rozdział IV


                                                              * * *
Victoria zerwała się zlana potem. Spojrzała na zegarek. 15. Października. 23.33. W uszach wciąż dzwonił jej ten straszny krzyk, a przed oczami nadal miała zmasakrowaną twarz kobiety, która mieszkała naprzeciwko.  


Trzęsącymi dłońmi  sięgnęła po butelkę wody, która zawsze stała obok łóżka. Po głowie, jak zawsze w takiej sytuacji z zadziwiającą prędkością plątały się setki myśli.  

-To była ona… To się stanie. Muszę jej powiedzieć. Ale jak? Weźmie mnie za idiotkę. Co ona tam robiła?...  Nieistotne. Ale MUSZĘ ją ostrzec. Przecież to niedorzeczne.. Musiała wtedy iść z pracy… DOŚĆ!...

Otworzyła okno żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Musiała się jakoś orzeźwić i zacząć racjonalnie myśleć. Miała 24 godziny żeby ostrzec kobietę, którą znała od dziecka przed śmiertelnym niebezpieczeństwem i oszpeceniem na całe życie…Pytanie tylko jak to zrobić.  W głowie miała pustkę. Już nie było mowy o jakimkolwiek spaniu.
-Hm.. Może… Taak, oczywiście, pójdę jutro rano do niej na herbatkę i powiem: a wie pani, że dziś wieczorem ogromny pies rozszarpie pani twarz? I z pewnością bez wątpienia, natychmiast mi uwierzy. Równie dobrze mogłabym jej wciskać że święty Mikołaj jednak istnieje i ma fabrykę na biegunie, a nawet elfiki. A skąd to wiem? No tak! Przecież mi się przyśniło, a to niezbite źródło informacji… A chwilę później mogę iść pakować torbę w celu udania się na dłuższą wycieczkę do najbliższego szpitala psychiatrycznego, na kompleksowe badania i leczenie odnośnie zaawansowanej schizofrenii. Innej reakcji spodziewać się nie mogę. Chociaż nie, zawsze może zacząć mnie wyzywać od idiotek, bezczelnych smarkul i niezrównoważonych psychicznie (delikatnie mówiąc) osób a następnie z hukiem wywali mnie za drzwi, zamykając je na 3 spusty. Później średnio w trzy godziny całe miasteczko dowie się o mojej ‘inności’ a Rita i tak pójdzie wieczorem tą uliczką i tak… Tu trzeba inaczej… eh. Trzeba wymyślić coś co by ją skłoniło do wybrania innej drogi, ewentualnie znalezienia się na słonecznej o innej godzinie niż 23.33.
Można by jakoś sprawić żeby najlepiej nie szła dziś do pracy. Podłoże jej nogę na schodach, niech sobie rękę złamie i spokój, to i tak jej wyjdzie na lepsze. No dobra, aż taką sadystką nie jestem.  Cóż. Rano do niej pójdę.
   I położyła się z powrotem na łóżku mając nadzieję, że wszystko się uda. W końcu miała już jakiś punkt zaczepienia a to zawsze coś. Długo nie mogła zasnąć, lecz uspokoiła się trochę i po pewnym czasie jej oczy zaczęły się powoli zamykać, a wszechmocny Morfeusz przygarnął ją w swe ramiona…
***

Słońce już zachodziło, a Victoria uparcie szła dalej będąc już pomiędzy pięknymi wzgórzami. Jedno z nich było w całości porośnięte lawendą, która akurat kwitła przesycając powietrze cudownym zapachem. To wspomnienie wcale nie poprawiło jej humoru. Pamiętała każdy bolesny szczegół.  Niestety. 
***

Obudziła się wpół do ósmej. Nienajlepsza pora na wstanie w sobotę. Dom oczywiście był pusty, zeskoczyła po krętych schodkach  udając się do kuchni żeby coś przegryźć. Wzięła miseczkę, ulubione tropikalne musli i zalała jogurtem. Śniadanie idealne. Siadła przed tv na ukochanym wysiedzianym fotelu i pogryzając płatki  myślała dalej. Zaczęły ją dopadać lekkie nerwy, ale to nic. Musiała zachować trzeźwość umysłu, żeby wszystko poszło po jej myśli. Zaraz, po jakiej myśli? W zasadzie to nic konkretnego nie ustaliła. Pójdzie do niej i co? „Wie pani, że zamknęli słoneczną? (w zasadzie to ciekawe skąd nazwa słoneczna tak paskudnej ulicy) Podobno był tam jakiś wypadek.” Do niczego. Przecież gdyby był wypadek, to droga zamknięta tylko dla pojazdów, nie dla pieszych… zresztą wystarczy krótki spacer, lub pytanie do jakiegokolwiek przechodnia czy znajomego, żeby prawda wyszła na jaw. Przecież tutaj wszyscy wszystkich znają i wszyscy wszystko wiedzą niczym w dobrej argentyńskiej telenoweli.
-Co ja mam zrobić żeby ona tamtędy nie poszła?! Najlepiej podleć po nią prywatnym helikopterem! . . .Zaraz. To jest myśl. Zabiorę ją stamtąd. Dlaczego od razu na to nie wpadłam?! Mój mózg coraz wolniej przetwarza informacje.

 Dzień minął jej jak zwykle, posprzątała w pokoju, czytała swoje ukochane książki, nawet zrobiła obiad (całkiem jadalny) tyle że z każdą godziną stresowała się coraz bardziej. Co prawda miała już ustalony każdy szczegół działania i nie było niczego co mogło co mogło w tym planie zawieść. Chyba że inwazja kosmitów, ale to mało prawdopodobne. Rita pracowała w fabryce produktów kosmetycznych jako kosmetolog w pobliskim miasteczku , ok godziny drogi stąd.  Vica początkowo nie wiedziała jednak  czy czekać na nią autem pod pracą czy w pobliżu przystanku autobusowego w Missaltwait, doszła jednak do wniosku aby zrobić dwa podejścia, im większe prawdopodobieństwo powodzenia tym lepiej.
     Kilka minut przed dwudziestą drugą czekała już ok 70m. od firmy. Vica miała zamiar 'przypadkiem'podjechać, gdy Rita będzie wychodzić. No bo kto by się nie zgodził na darmową podwózkę pod dom? Jeśli ktoś to tylko ona, nigdy nie było wiadomo co jest strzeli do głowy. Ręce jej dygotały a oddech nie mógł się ustatkować. Momentami czoło miała wprost mokre od potu i dyszała jakby właśnie przebiegła 5 kilometrów. Światła na terenie zakładu zaczynają gasnąć. O 22.15 zaczęli wychodzić pracownicy… Wśród nich Victoria spostrzegła Ritę. Miała dokładnie ten sam amarantowy płaszczyk i włosy w lokach spadające na ramiona tak jak w jej śnie. O zgrozo. Coś w tym musi być. Mimo, że wiedziała o prawdziwości snu, przeszły ją dreszcze. Mając nadzieję, że nikt nie zauważy jej dziwnego postoju w krzakach odpaliła silnik (miała dziwne wrażenie że zapalił głośniej niż zwykle) Podjechała z normalną szybkością, raptem zatrzymując się niby w ostatniej chwili, odsunęła szybę i z uśmiechem, który z wielkim trudem pojawił się na jej drobnej twarzy, zagadnęła:
- O, dobry wieczór pani Minor, pani z pracy tak?
-A co, nie widać?  –odrzekła jak zwykle swoim suchym wyniosłym, pełnym jadu tonem, ale Vica zacisnęła zęby i mówiła dalej.
-Ja też właśnie wracam do domu, może panią podrzucić? Zawsze to szybciej niż autobusem. –Mimo że nienawidziła tej wiedźmy starała się aby jej głos brzmiał jak najbardziej zachęcająco.
-Nie, dziękuję za tą nadzwyczajną troskę. Autobus mam za kilka minut. I tak mam wykupiony bilet, nie robi mi to absolutnie żadnej szczególnej różnicy.
-Może jednak? W końcu z przystanku do domu mamy niezły kawałek, będzie z półtorej kilometra prawda? (Jednak nie bez powodu jest starą panną. Kto by z nią wytrzymał?)
-Jednak wolę SPRAWDZONE środki lokomocji, cóż, może się jeszcze spotkamy. Miłej podróży życzę.
-Oj spotkamy się spotkamy. Stara wredna różowa landryna… Więc teraz muszę wlec się jak żółw za tym jej autobusem, żeby ‘przypadkiem’ na nią ponownie wpaść na przystanku w Misseltwait. Czego się nie robi dla ludzi. 

Stresowała się coraz bardziej. Jechała dokładnie za autobusem, pogoda jednak nie zachęcała do jazdy. Nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się straszna mgła… Widoczność była minimalna. Jadąc 30 metrów za środkiem komunikacji niemal gubiła go z oczu. Co prawda był to teren trochę podmokły, więc mgła była do przewidzenia i nie było w niej nic nadzwyczajnego, no ale w takim natężeniu… Jej płaty  „rozbijały się” o maskę auta, tworząc parową powłoczkę na przedniej szybie, przez to jechali oczywiście o wiele wolniej niż normalnie, ale na szczęście mimo to, podróż mijała bez niemiłych niespodzianek. Włączyła wycieraczki, światła przeciwmgielne i jechała dalej słuchając ulubionej stacji radiowej. Była już niedaleko, widziała z oddali łunę jaką rzucają w wszechotaczającej ciemności światła miasteczka. Victoria właśnie wchodziła w dość ostry zakręt, gdy poczuła jak tył auta zarzuca jej na bok. Przyhamowała spokojnie, aby wyjść na prostą lecz to tylko pogorszyło sprawę, letnie opony ślizgały się po mgle która osiadła na asfalcie w postaci minimalnych kropelek w niskiej temperaturze zamieniając się w połyskującą lodową cieniutką powłoczkę, wystarczającą jednak aby zarzucić autem Victorii na drugą krawędź jezdni. Spanikowana dziewczyna za wszelką cenę próbowała wyprowadzić samochód na prostą, jednak przez nieprzeniknioną mgłę nawet nie miała bladego pojęcia gdzie skręcić i jak manewrować, bo auto jakby nie zwracając uwagi na jej starania żyło własnym życiem i tańczyło po jezdni we wszystkich kierunkach, a już najbardziej w przeciwnych do tych w które skręcała Vica. Opony na tej śliskiej nawierzchni nadal nie mogły się zaczepić i jeździły jak w maśle. Pośród tej ciemności Vica poczuła, że zjeżdża poza krawędź, czuła wertepy  i dziury pod kołami, wszystko skłębiło się w jedną czarną masę, nie widziała już nic.
 „Niech to się skończy, niech to się wreszcie skończy” błagała w myślach… ŁUP!... gwałtowne uderzenie szarpnęło ją w pasach do przodu… I wszystko się skończyło. Opuściła drżące ręce, oparła czoło o kierownicę a po policzkach bezsilnie popłynęły jej trzy samotne łzy… Wzięła głęboki wdech, jak nigdy czuła wszystkie żebra i bolesne miejsce biegnące przez całą klatkę piersiową gdzie wbił się pas bezpieczeństwa. Spojrzała na zegarek w aucie. 23.20. Boże. Rita. Skołowana i roztrzęsiona odpięła pasy drżącymi dłońmi, wyjęła kluczyki ze stacyjki i wyskoczyła z auta. Próbowała się rozeznać w sytuacji co tak właściwie się stało, lecz było strasznie ciemno. Choć trochę poświeciła sobie telefonem. Auto zahaczyło prawą przednią krawędzią maski i światłem o barierkę i widocznie obróciło się o 90 stopni, bo to róg był zmasakrowany a auto stało przodem do barierki… połową wystawało na środek pasa, lecz teraz ją to nie obchodziło, miała nadzieję, że nikt nie będzie teraz tędy jechał, a nawet jeśli to przecież zauważą auto na środku drogi! Mimo ogólnego osłabienia, rzuciła się biegiem. 

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział III

Witam was po przerwie, internetu w domku wciąż brak, ale udało mi się do niego dorwać aby się z wami podzielić następnym rozdziałem ;) Mam nadzieję że nikt się nie obrazi że tak późno, i że musieliście tak długo czekać... :P Dzisiaj za to oczekiwanie, wrzucam dłuuugi rozdział :)

Enjoy ;)

Pamiętajcie, wena karmi się komentarzami :D



Rozdział III

     Uparcie szła dalej, nieświadomie stawiając kroki coraz szybciej. Nie patrzyła na nikogo. Zbliżała się już do ostatnich domów małego miasteczka w którym mieszkała, za nim rozciągały się malownicze wzgórza, poprzecinane kratą pól w wielu odcieniach złota i soczystej zieleni. Można było z nich podziwiać piękną okolicę. widać było połyskująca niedaleko rzekę, jak srebrną wstęgę przecinającą rzeczywistość. W głowie wciąż przebłyskiwały myśli, wspomnienia związane z tą kobietą, która przed chwilą ją minęła. Margaret. I czym zasłużyła na takie traktowanie? Ile razy zastanawiała się jak ostrzec tych ludzi przed tym co ich czeka? Nawet próbowała… Ale z czym mogła się spotkać w naszych realiach mówiąc coś takiego? Cała ta sytuacja wyglądała groteskowo. A odważyła się odezwać tylko dlatego, że miała do czynienia ze swoją sąsiadką. Co prawda nigdy nie była to miła kobieta, i nigdy za nią nie przepadała, ale miała dość tego co ją spotyka i miała nadzieję, że może wtedy to się skończy, wtedy gdy pomoże komuś uniknąć swojego fatum…
 
   Było to ok półtorej roku wcześniej, na jesień. Obudziła się w środku nocy, zlana potem próbując sobie przypomnieć wszystkie szczegóły snu, który przyprawił ją o dreszcze.

Był późny wieczór, kroczyła pospiesznie chodnikiem do domu. Ale oczywiście nie była sama. Tuż przed nią stąpała Rita, owa sąsiadka której nie znosiła. I zapewne nie dążyły do domu Victorii a owej Rity Minor, która właśnie zerknęła na telefon sprawdzając godzinę. 23.33 16.października. Ruda zdążyła wyłapać ten szczegół. Nagle powiał chłodny wiatr, rzucając pod nogi zeschłe liście i jakieś śmieci. Ten powiew był stanowczo za zimny jak na tę porę roku. Rita opatuliła się swoim szalem przesiąkniętym zapachem mocnych, duszących perfum i podążała dalej tylko przyspieszając kroku. Przechodziły właśnie w niezbyt przyjemnym miejscu- był to zaniedbany odcinek ulicy, ale przecież tak samo często uczęszczanej jak wszystkie inne. Stare lampy od dawna nie naprawiane w większości nie świeciły. Jedna tylko rzucała blade światło na stary przepełniony śmietnik, a druga mrugała złowieszczo… Na poboczu walały się odpadki a na niezagospodarowanym fragmencie działki rosły gęste krzaki. Kiedyś nawet podobno był to ogród, jednak właściciel ziemi zmarł i po ogrodzie zostały tylko gęste zarośla w które nikt nie wchodzi bo zwyczajnie nie ma po co. Czasem tylko pijaczkowie stoją tam, opróżniając kolejne butelki i zaczepiając Bogu ducha winne dziewczyny przechodzące chodnikiem. Tak. Był to niewątpliwie zakątek mroczny. Niegdyś zadbane kwitnące krzewy, teraz suche gęstwiny porastał kłębiący się bluszcz  plącząc się na zmianę z dziką winoroślą, której niebanalnej wielkości liście zakrywały widok na to co się skrywa w tej opuszczonej roślinnej twierdzy.
Wtem, z tych właśnie gąszczy, ni stąd ni zowąd błysnęły złowrogie żółte ślepia. Panna Minor na szczęście tego nie spostrzegła i szła dalej, lecz to spostrzeżenie przypadło Victorii.
      Wzdrygnęła się, i wrosła w ziemię. Zauważyła je a posiadacz oczu na pewno zauważył ją. Były one stanowczo za wysoko by należały do psa. A bynajmniej do psa standardowych rozmiarów. Gały były w nią wlepione i usłyszała gardłowe warczenie… Była pewna, że bydle zaraz się na nią rzuci, lecz nie. Tym razem znów nie chodziło o nią. Nagle gałęzie zarośli rozchyliły się pod wpływem ogromnego cielska psa, który widocznie uchował się tu dziko. Rita usłyszała to, odwróciła się i natychmiast tego pożałowała, bo ten zwierzęcy gladiator nagle zerwał się do biegu i to w jej kierunku… Zapewne od kilku dni nie miał nic w pysku, bo pomimo pokaźnych rozmiarów  był dość wychudzony… Mała chuda kobieta nie miała szans na ucieczkę przed takim potworem, rzuciła się na ziemię skulona w akcie desperacji, osłaniając głowę rękoma. Victoria chciała krzyknąć: „Biegnij! Uciekaj! Ja go czymś zatrzymam!” Lecz głos nie mógł jej się wydostać z gardła, a ciało miała ciężkie jak z ołowiu… Znów była tylko obserwatorem… Tymczasem pies stał nad Ritą, która padła na ziemię dokładnie pod jedyną świecącą lampą w tej ciemnej uliczce, którą nikt o tej porze nie przechodził… Był to upiorny widok. Blade, sączące się światło rzucało na scenerię jeszcze gorszą, mroczną poświatę ukazując jednocześnie liczne blizny nieporośnięte i tak sklejoną sierścią na ciele tego potwora, zdobyte prawdopodobnie w wielu walkach. Z jego wściekłego pyska zwieszały się strąki śliny, a on stał warcząc z najeżoną sierścią, przed biedną trzęsącą się ze strachu kobietą, łkającą w zimny bruk, bojąc się jednak drgnąć lecz w duszy błagając Boga o pomoc.  Warczenie stawało się coraz głośniejsze, wprost głuche, lecz pies nie drgnął… Tak samo jak jego bezbronna ofiara, i było tak do momentu gdy strąk śliny  zmieszanej z pianą z wściekłego pyska kundla nie spadł na odsłonięty policzek kobiety. Nie wytrzymała. Mimo że instynkt podpowiadał inaczej , z jej gardła wydarł się głośny, rozdzierający ciszę niczym sztylet  spazmatyczny krzyk, który było słychać chyba w całym Misseltwait. Rita w jednym ruchu poderwała swe zmartwiałe ze strachu kończyny i rzuciła się do ucieczki, która nie trwała dość długo bo zaledwie ułamek sekundy. Pies jakby tylko na to czekał. Rzucił się na nią całym ciężarem okropnego cielska, przygważdżając przednimi łapami do ziemi. Ofiara nawet nie miała czasu na reakcję lub formę jakiejkolwiek obrony bo  w momencie uderzenia głowy Rity o bruk, bestia z urwanym warknięciem, ohydnie odsłaniając przednie zębiska, zanurzył swe kły w ciepłym delikatnym, kobiecym policzku… Sparaliżowana kobieta zawyła z bólu, tryskająca, spływająca z twarzy krew zmieszała się z błotem, posklejała jeszcze przed chwilą piękne loki Rity zazwyczaj tak zgrabnie opadające na ramiona, teraz będące jedynie jednym splątanym kłakiem. Mimo paraliżującego bólu, słonych łez wypływających niemal strumieniem  do otwartej rany, sprawiających jeszcze większy ból wykorzystała chwilę w której kundel był zajęty pochłanianiem  wyrwanego żywcem jeszcze ciepłego fragmentu jej twarzy i mocnym wybiciem nóg które miała siłę wykonać dzięki zastrzykowi adrenaliny próbowała go z siebie zepchnąć, i może nawet by jej się udało gdyby nie to że pies skończył już swoją przystawkę i miał ochotę na więcej. Wytrąconemu z równowagi psu, wypadł z pyska  poszarpany,   oderwany od całości fragment skóry i spadł na te piękne kształtne usta modelki, zsuwając się po podbródku na szyję zostawiając po sobie krwawy ślad niczym podpis oprawcy. Rita nie mogła nawet otworzyć ust by krzyknąć przez nabrzmiewającą szybko ranę ciągnącą się od lewego oka aż po kącik ust…

Nagle zza zakrętu oślepiając światłami i kogutem na dachu , ogłuszając wyjącym sygnałem wyjechał radiowóz straszy pożarnej bombardując wrażliwe uszy psa syreną alarmową, ten zawył z bólu skulił uszy i uciekł  z powrotem w krzaki wyjąc przeraźliwie  z pyskiem ubrudzonym ludzką krwią. Jednak, mimo że dziewczyna leżała w miejscu oświetlonym jedynym źródłem światła na uliczce, strażacy nie zauważyli skulonej zakrwawionej kobiety leżącej na chodniku, lub może zauważyli, lecz wzięli ją za pijaną ladacznicę jakich wiele i nie zareagowali…  Przejechali, pozostawiając po sobie  nieprzenikniony mrok, cichnący głos sygnału i kompletny brak nadziei na ratunek… Okaleczona Rita leżała targana konwulsjami z bólu, ze spazmatycznym oddechem… Przed oczami miała rosnącą kałużkę jej własnej krwi, która ciągle rosła… Lecz to co widziała powoli zaczęło się rozmywać…Blednąć… Aż w końcu….

   Obudziły ją ostre rażące światła i jakieś przytłumione głosy, nie mogła ich rozróżnić, ani zrozumieć co mówią, nie była w stanie całkiem otworzyć oczu, ani się ruszyć, przez uchylone lekko powieki widziała przemijające kolejno lampy, chyba na suficie, nie wiedziała tego, wszystko było niejasne i rozmyte, nie wiedziała co się dzieje, wciąż słyszała dokazując dyskutujące żywo głosy, zaczynało ją to denerwować.
-Ugh… - wydobyła z siebie bo właśnie jakimś nieludzkim wysiłkiem udało jej się przekręcić głowę lecz natychmiast tego pożałowała, rozdzierający ból poraził  całą lewą część twarzy aż do ramienia… Lecz zaczynała rozumieć już urywane zdania mówione chyba przez postacie w białych strojach, wciąż zamazane…
-Podać morfinę. Szybko. Chyba się budzi.
-Trzeba natychmiast zatamować krwawienie!
-Halo, proszę pani, czy pani mnie słyszy? Rito, odezwij się jeśli możesz…
Do Rity powoli docierało, że ktoś chyba powiedział jej imię, że te słowa chyba były kierowane do niej… Obróciła powoli, tym razem bardzo delikatnie głowę i z trudem otworzyła całkowicie oczy próbując skupić wzrok na doktorze… Jednak jej uwagę niestety przyciągnęło coś innego, w lustrze weneckim wmontowanym w drzwi za lekarzem,  zobaczyła przerażającą krwawą masę, w której były, oczy, wyglądające zupełnie jak jej, zgrabny nosek tak podobny do jej nosa, teraz pokryty skrzepem krwi, i drobne usta, które poruszały się, gdy próbowała otworzyć swoje… Nagle w jej umyśle, otumanionym lekami i bólem  pojawiła się porażająca jak prąd myśl…
-Boże… Te oczy nie są podobne… One są moje.


Po czym otworzyła usta, rozrywając przy tym świeżo tworzący się na ranie skrzep krwi i wydała z siebie urwany krzyk … I wszystko na powrót stało się ciemne.
                                                              * * *
Victoria zerwała się zlana potem. Spojrzała na zegarek. 15. Października. 23.33. W uszach wciąż dzwonił jej ten straszny krzyk, a przed oczami nadal miała zmasakrowaną twarz kobiety, która mieszkała naprzeciwko.  


poniedziałek, 3 lutego 2014

Przeprosiny...

Chciałam bardzo przeprosić za przerwę w dodawaniu kolejnych postów... :( Jednak miałam kilka dni pogoni- przeprowadzałam się, teraz w nowym mieszkaniu jeszcze nie mam internetu więc muszę się jeszcze ze wszystkim ogarnąć, do tego szkoła, która w klasie maturalnej nie daje zbyt dużo wytchnienia :( Jednak gwarantuję, że część dalsza się pisze i przygód Victorii na pewno nie zabraknie ;) Tymczasowo niech wasz apetyt rośnie :) Czekajcie a będzie wam dane, obiecuję <3

Trzymajcie się ciepło, buźki :)