wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział II

Wodząc błędnym, zmęczonym spojrzeniem po blednących już gwiazdach, wkraczała na rejony, których nie zwiedzał absolutnie nikt oprócz niej samej, zazwyczaj po prostu rozmyślała o tej całej farsie zwanej życiem, o tym co spotyka ludzi totalnie nieświadomych tego co się wokół nich dzieje. Za to Victoria była świadoma każdej sekundy swojego nędznego ludzkiego życia i to w formie na którą absolutnie nie zasługiwała. Na którą nie zasługiwał nikt z żyjących ludzi… I właśnie to ją męczyło w nim najbardziej. Niesprawiedliwość. Każdy powinien mieć na starcie taką samą szansę jak każdy inny, nie powinniśmy być uzależnieni od setek czynników które  na samym początku, jeszcze przed naszym urodzeniem czynią nasze życie w pewnym sensie takim a nie innym i choćbyśmy chodzili na uszach, już tego nie zmienimy. Żadną pracą, wysiłkiem, chęciami. I ktoś mi powie, że nasze życie należy do nas i my nim kierujemy. Czy aby na pewno? Tak, jeśli urodzę się córką/synem słynnego piłkarza, adwokata, baseballisty czy aktora. Jeśli zaś moja matka umrze przy porodzie, a mój ojciec był nieznany i niewpisany do aktu urodzenia? Czy wtedy również ja kieruję swoim życiem i mam takie same szanse na  sukces jak rozpieszczone dzieciątko takiej czy siakiej panienki Madame 'Ą',  'Ę', które ma zapewniony dożywotni byt jeszcze przed swoim urodzeniem? To oczywiste że nie, i świat o tym wie od zarania dziejów… A świat w jej osobie miał nieprzyjemną okazję przekonać się o tym na własnej skórze.


Długo jeszcze tak rozmyślała, spoglądając na budzący się świat, swymi zmęczonymi oczyma w których odbijały się blednące gwiazdy. 


***

Przykra świadomość. Nigdy nie będziesz tym kim chcesz. Nie masz takiej możliwości, aby robić to co kochasz. Wyimaginowane możliwości i brak szans dążenia do celu zabija. Zabija fizycznie i niszczy psychikę. Do tego ‘cudowna’ przeszłość z brakiem szansy na lepsze jutro odbiera chęci do jakichkolwiek działań.  Hah. Mam rok, aby  móc spróbować czegoś co budzi we mnie jakąkolwiek chęć do życia i radość. Radość jakiej nie daje nic innego i jakiej nie zaznałam przez swoje nędzne 21 lat. Taniec. Aktorstwo. To przecież nic innego jak wyzwolenie duszy poprzez cielesne, chociaż chwilowe bycie kimś innym… Chociaż wtedy. . . Koń by się uśmiał. Te marzenia są tak błahe i prymitywne, że wstyd mówić o nich głośno. Bo po co mówić? Aby usłyszeć kolejne:
 „Co ty wiesz smarkulo o życiu, wymyśliła sobie idiotyzm, jak rozpieszczony bachor albo szczeniacka małolata co by chciała żeby jej się świat kładł u stóp, a to ona później wyląduje na samym dnie jako dziwka, co dzień trenując swój ARTYZM. Będziesz ty miała swoją scenę, oby tak dalej!” 
Zabija mnie to, że ludzie z możliwościami, którzy mają szansę, marnują ją, albo nawet nie chcą.  A ja? I co z tego, nawet jeśli mogę mówić o tym że mam jakąś ‘iskrę’, I co z tego?. Bez szans. Bez sensu.

Krok za krokiem stawiała stopy ubrane w zdarte, wzorzyste trampki w błękitne kwiatki. W zasadzie wszystko co miała na sobie było błękitne, był to kolor który sprawiał, że na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Kolor czystego, pięknego nieba, które rozpromienia życiodajne słońce, którego na co dzień nie doceniamy. I dokąd niosły ją te małe stópki? Jak zwykle nie wiedziała, a cóż by innego. Po prostu szła przed siebie nie zwracając uwagi na ludzi przechodzących obok. Stąpała powoli z rękami w kieszeniach kopiąc małe kamyki bądź puszki po napojach. Z pozoru była to drobna słodka dziewczynka, a jej zadziorna minka, która miała sprawiać odrzucające wrażenie tak naprawdę wyglądała groteskowo, a wiele osób uważało ją wprost za uroczą jak u małego dziecka. Lecz nic ją to nie obchodziło, szła n-ty raz myśląc o tym na co jest zmuszona patrzeć.  Ale ciężko określić co to dokładnie jest… Widzi tę kobietę pierwszy raz w życiu, ale zna ją, wie że ma córeczkę, brata, kochającego na pozór męża, dobrą pracę, że zginie w przyszłym tygodniu od dźgnięcia nożem dokonanego przez tego samego kochającego męża… 

-Przestań. To nie twoja wina- mówiła sobie wciąż. –Przecież nie masz z tymi ludźmi nic wspólnego.
Jednak miała. I to więcej niż można by się było spodziewać. Co noc, przed zaśnięciem miała nadzieję, że tej nocy nie zobaczy już nic takiego. Nikogo nie pozna. Ani rano nie będzie musiała się zastanawiać, czy to co jej się śniło spotka ją naprawdę czy to był tylko zwykły sen… Zawsze miała nadzieję na to drugie. Niestety nie zawsze mogła na to liczyć. 

Rozdział I

Na razie kolejne części będę dodawać dość często (bo są już napisane) :)
Czekam na wasze opinie, komentarze, sugestie, wszystko co chcecie na ten temat powiedzieć :) Wiem że tymczasowo nie ma za wiele, ale i tak zapraszam do komentowania- w końcu to wasze opinie motywują do dalszego działania ;)
Bez dłuższych ceregieli...

***

Rozdział I 


Tik…tik…tik… ten mrugający na pustej stronie dokumentu kursor irytował ją do granic możliwości. Na pustej stronie. Bardzo pustej, tej,  która od dawna powinna być zapełniona i to nie ona jedna. Widocznie to nie był jej dzień. A raczej noc. Zegarek na pulpicie wskazywał 4 nad ranem. No tak. Można się było tego spodziewać. Dopiła zimną kawę z ukochanego sentymentalnego kubka. Był od niego, ale nie chciała o tym pamiętać, nie chciała wiedzieć dlaczego tak strasznie uwielbia ten beznamiętny zwykły kubek z pękniętym brzegiem, wystarczyła jej świadomość że po prostu tak jest i nic tego nie zmieni.
J
uż chyba po raz setny klapa laptopa została zatrzaśnięta z bezsilności dziewczyny.  O dziwo jeszcze była w całości. Klapa oczywiście. Victoria trzymała się jak zwykle wyjątkowo dobrze chociaż nic nie wskazywało że w ogóle tak jeszcze może być.  Była to dziewczyna…dziwna. Po prostu niepospolita. Odstawała od swojego otoczenia i innych ludzi w każdy możliwy sposób, co wcale nie czyniło jej życia łatwiejszym. Obserwując ją samą albo choćby jej maleńki pokoik, mógłbyś dużo wywnioskować, nawet na pierwszy rzut oka, ale tylko po to żeby po pięciu minutach  pokręcić głową i stwierdzić  że tego pokrętnego rudzielca nikt nie jest w stanie zrozumieć. Bo była to dziewczyna doprawdy niezwykła, a jej historia godna opisania, szkoda tylko że nikt jeszcze na to nie wpadł. Poza tym zapewne nikt, nigdy nie będzie w stanie zrozumieć jej ‘inności’.
   Dlaczego? Bo zwyczajnie nikt jej na tyle nie zna. A raczej jej prawdziwego ’ja’. Na co dzień Wiki była przeciętną studentką geologii. miała kilku znajomych, reszty grupy nie znosiła z nieukrywaną wzajemnością. Ale co ją obchodzi jakaś banda pozerów? Buntowniczka? Tia… ciekawe przeciwko czemu. Chyba tylko ludzkiej głupocie, ale tej wojny, choćby się jej podjęła to nigdy by nie wygrała. No bo walka z całym światem? Nie popadajmy w skrajności. Przynajmniej aż tak zdesperowana nie była.

 Poza tym jej oceny zawsze były niczego sobie, pomijając że nigdy nie przykładała do nich jakiejś wybitnej uwagi. Wykłady mijały jej na zapełnianiu pustych kartek przypadkowo dobranymi słowami łączącymi się w wybitnie zgrabną całość; bazgroły i zwykłe mazanie kulkowego długopisu zmieniało się powoli w piękne szkice i pejzażyki, jednakże nie podziwiała ich na przykład pani profesor od matematyki stosowanej, z której to nieraz w notatkach, czy na marginesach testów znajdowały się te oto ‘niedoceniane dzieła’ łamane krytyką owej profesorki. Poza tym jej prawdziwą pasją był teatr, zawsze chciała się w tej dziedzinie wykazać ale jakoś szczególnie nie umiała się wybić. To nie było zawstydzenie bo takie uczucie  u niej nie istniało ale coś czego bliżej nigdy nie umiała określić. Mniejsza. 

Bardziej smuciło ją, niż przejmowało to, że zawsze gdy próbuje coś osiągnąć, wszystkie jej plany biorą w łeb, jednak gdy nie przykłada do danej kwestii najmniejszej wagi to wszystko idzie jak po maśle.  Jednak dalej uparcie robiła wszystko żeby osiągnąć to co chce, co z tego że była całkowicie świadoma swojego przyszłego niepowodzenia. I właśnie dlatego teraz była tam gdzie była, o rzeczonej 04:03  z zaciętym spojrzeniem w pustym pokoju, Po wszystkim, mimo że była wściekła na cały świat a zwłaszcza i przede wszystkim na siebie, uwielbiała dobijać się myślą, że zrobiła co mogła a jednak i tak jej nic nie wyszło.  Więc n-ty raz z uporem maniaka otworzyła laptopa i dalej czekała na przebłysk geniuszu, żeby napisać wspaniałą  sztukę, a później ją wystawić na deskach Salki teatralnej znienawidzonej przez siebie szkoły, której była absolwentką. 


Oczywiście wszyscy w kółko powtarzali jej że to jej się nie uda, to wszystko na nic, tylko wysiłek Herkulesowy, a na koniec pół szkoły założy na nią Dejanirową koszulę, bo przekazu jej sztuki wystającej ponad ograniczone móżdżki licealistów nikt nie zrozumie. 
04:05  wypadałoby zacząć. Siedzi tu od 22:20 Otworzyła nawias didaskaliów ale nie po to żeby zapisać w nich wygląd sceny i rekwizytów, które zresztą nie były jej potrzebne bo zawsze kierowała się symboliką i prawdą przekazu której nikt nie dostrzegał. W tych didaskaliach opisywała tylko reakcje aktorów , a raczej pseudo-aktorów, bo sami jakoś nie mogą się domyśleć co robić i jakie emocje przekazywać. Po jakimś ogólnym zarysie przyszedł czas na dialogi. I znowu: za proste, za banalne, frazesowe, oklepane, nudne, to do nich nie dotrze, tego przecież nie zrozumieją, zasną… 

TRZASK. Tym razem już leżała na łóżku. Aczkolwiek nie była zrezygnowana a wściekła. Palce bębniące w pościel zapowiadały atak bezsilności. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów żeby się uspokoić, a gdy już zapadła absolutna cisza,  znużona rzeczywistością   spoglądała  przez okno dachowe swego pokoiku na poddaszu. Nocne, gwieździste niebo zawsze ją uspokajało. Chwała Bogu nie mieszkała w mieście, dusiła się tam, brakowało jej przestrzeni… oczywiście nie chodzi tutaj o przestrzeń prywatną, fizyczną, a o przestrzeń dla jej duszy i niepojętych myśli nie mieszczących się w typowym ludzkim pojęciu. Często potrzebowała wyrwać się z myślami w niebyt, zatracić się i długo stamtąd nie wracać. Czasem były to krainy wiecznej szczęśliwości, „gdzie człowiek po świecie biegł jak po łące, a znał tylko kwiecie miłe i czyste”, ale  gubiła się również w mrocznych korytarzach swojej świadomości, odkrywając mroczne tajemnice, których nikt nie powinien znać… A labirynt ten  był tak zawiły, ciemny i skomplikowany, że choć sama go budowała, często nie umiała znaleźć wyjścia z ciemnej piwnicy przepełnionej gniotącymi, kłębiącymi się myślami, które były zasupłaną pętlą bez końca…
   I tak miało być i tym razem… 






poniedziałek, 27 stycznia 2014

Na dobry początek...

Witam was na tym nowym blogu :) Będę tutaj zamieszczać kolejne rozdziały mojego opowiadania które zaczęłam już pisać jakiś czas temu, lecz nie mam motywacji aby go kontynuować, i mam nadzieję że właśnie dzięki wam ją zyskam ;) Opowiadanie jest o dziewczynie, która skrywa pewną mroczną tajemnicę (niee, nie jest wampirem, jej chłopak też nie :D ) ale nie będę spojlerować, jeśli chcecie się dowiedzieć, czytajcie ^^

P.S. Nie przepadam za pisaniem prologów dlatego bardzo bardzo króciutko.
Enjoy ;)


***

Prolog

Wybiła się z własnego wspomnienia, sparaliżowana bezradnością. Z uporem próbowała powstrzymać drżenie nóg i spazmatyczny oddech jednak jej starania spełzły na niczym. Przecież wiele razy już była w takiej sytuacji... Nawet się do nich powoli przyzwyczaiła, jednak teraz zalał ją bezmiar uczuć i sytuacja ją przerosła, wiedziała że zostanie zmuszona stawić czoła niemożliwemu i nie ma możliwości aby jej się to nie udało, bo gdy zawiedzie, straci wszystko co ma znaczenie w jej marnym życiu, wszystko co pozwala jej rano otworzyć oczy, spojrzeć na wstające słońce, i pomyśleć:
-Żyję.