środa, 12 lutego 2014

Rozdział IV

Witajcie ponownie ^^ Na początek garść informacji: Stwierdziłam że wypadałoby ustalić jakiś trwały termin dodawania nowych rozdziałów :3 Doszłam do wniosku że najlepszy będzie weekend, przełom soboty i niedzieli, jeśli nie będę miała wcześniej, to w takim wypadku zawsze znajdę czas aby coś dotworzyć ;)
A teraz, bez zbędnych formalności...



Rozdział IV


                                                              * * *
Victoria zerwała się zlana potem. Spojrzała na zegarek. 15. Października. 23.33. W uszach wciąż dzwonił jej ten straszny krzyk, a przed oczami nadal miała zmasakrowaną twarz kobiety, która mieszkała naprzeciwko.  


Trzęsącymi dłońmi  sięgnęła po butelkę wody, która zawsze stała obok łóżka. Po głowie, jak zawsze w takiej sytuacji z zadziwiającą prędkością plątały się setki myśli.  

-To była ona… To się stanie. Muszę jej powiedzieć. Ale jak? Weźmie mnie za idiotkę. Co ona tam robiła?...  Nieistotne. Ale MUSZĘ ją ostrzec. Przecież to niedorzeczne.. Musiała wtedy iść z pracy… DOŚĆ!...

Otworzyła okno żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Musiała się jakoś orzeźwić i zacząć racjonalnie myśleć. Miała 24 godziny żeby ostrzec kobietę, którą znała od dziecka przed śmiertelnym niebezpieczeństwem i oszpeceniem na całe życie…Pytanie tylko jak to zrobić.  W głowie miała pustkę. Już nie było mowy o jakimkolwiek spaniu.
-Hm.. Może… Taak, oczywiście, pójdę jutro rano do niej na herbatkę i powiem: a wie pani, że dziś wieczorem ogromny pies rozszarpie pani twarz? I z pewnością bez wątpienia, natychmiast mi uwierzy. Równie dobrze mogłabym jej wciskać że święty Mikołaj jednak istnieje i ma fabrykę na biegunie, a nawet elfiki. A skąd to wiem? No tak! Przecież mi się przyśniło, a to niezbite źródło informacji… A chwilę później mogę iść pakować torbę w celu udania się na dłuższą wycieczkę do najbliższego szpitala psychiatrycznego, na kompleksowe badania i leczenie odnośnie zaawansowanej schizofrenii. Innej reakcji spodziewać się nie mogę. Chociaż nie, zawsze może zacząć mnie wyzywać od idiotek, bezczelnych smarkul i niezrównoważonych psychicznie (delikatnie mówiąc) osób a następnie z hukiem wywali mnie za drzwi, zamykając je na 3 spusty. Później średnio w trzy godziny całe miasteczko dowie się o mojej ‘inności’ a Rita i tak pójdzie wieczorem tą uliczką i tak… Tu trzeba inaczej… eh. Trzeba wymyślić coś co by ją skłoniło do wybrania innej drogi, ewentualnie znalezienia się na słonecznej o innej godzinie niż 23.33.
Można by jakoś sprawić żeby najlepiej nie szła dziś do pracy. Podłoże jej nogę na schodach, niech sobie rękę złamie i spokój, to i tak jej wyjdzie na lepsze. No dobra, aż taką sadystką nie jestem.  Cóż. Rano do niej pójdę.
   I położyła się z powrotem na łóżku mając nadzieję, że wszystko się uda. W końcu miała już jakiś punkt zaczepienia a to zawsze coś. Długo nie mogła zasnąć, lecz uspokoiła się trochę i po pewnym czasie jej oczy zaczęły się powoli zamykać, a wszechmocny Morfeusz przygarnął ją w swe ramiona…
***

Słońce już zachodziło, a Victoria uparcie szła dalej będąc już pomiędzy pięknymi wzgórzami. Jedno z nich było w całości porośnięte lawendą, która akurat kwitła przesycając powietrze cudownym zapachem. To wspomnienie wcale nie poprawiło jej humoru. Pamiętała każdy bolesny szczegół.  Niestety. 
***

Obudziła się wpół do ósmej. Nienajlepsza pora na wstanie w sobotę. Dom oczywiście był pusty, zeskoczyła po krętych schodkach  udając się do kuchni żeby coś przegryźć. Wzięła miseczkę, ulubione tropikalne musli i zalała jogurtem. Śniadanie idealne. Siadła przed tv na ukochanym wysiedzianym fotelu i pogryzając płatki  myślała dalej. Zaczęły ją dopadać lekkie nerwy, ale to nic. Musiała zachować trzeźwość umysłu, żeby wszystko poszło po jej myśli. Zaraz, po jakiej myśli? W zasadzie to nic konkretnego nie ustaliła. Pójdzie do niej i co? „Wie pani, że zamknęli słoneczną? (w zasadzie to ciekawe skąd nazwa słoneczna tak paskudnej ulicy) Podobno był tam jakiś wypadek.” Do niczego. Przecież gdyby był wypadek, to droga zamknięta tylko dla pojazdów, nie dla pieszych… zresztą wystarczy krótki spacer, lub pytanie do jakiegokolwiek przechodnia czy znajomego, żeby prawda wyszła na jaw. Przecież tutaj wszyscy wszystkich znają i wszyscy wszystko wiedzą niczym w dobrej argentyńskiej telenoweli.
-Co ja mam zrobić żeby ona tamtędy nie poszła?! Najlepiej podleć po nią prywatnym helikopterem! . . .Zaraz. To jest myśl. Zabiorę ją stamtąd. Dlaczego od razu na to nie wpadłam?! Mój mózg coraz wolniej przetwarza informacje.

 Dzień minął jej jak zwykle, posprzątała w pokoju, czytała swoje ukochane książki, nawet zrobiła obiad (całkiem jadalny) tyle że z każdą godziną stresowała się coraz bardziej. Co prawda miała już ustalony każdy szczegół działania i nie było niczego co mogło co mogło w tym planie zawieść. Chyba że inwazja kosmitów, ale to mało prawdopodobne. Rita pracowała w fabryce produktów kosmetycznych jako kosmetolog w pobliskim miasteczku , ok godziny drogi stąd.  Vica początkowo nie wiedziała jednak  czy czekać na nią autem pod pracą czy w pobliżu przystanku autobusowego w Missaltwait, doszła jednak do wniosku aby zrobić dwa podejścia, im większe prawdopodobieństwo powodzenia tym lepiej.
     Kilka minut przed dwudziestą drugą czekała już ok 70m. od firmy. Vica miała zamiar 'przypadkiem'podjechać, gdy Rita będzie wychodzić. No bo kto by się nie zgodził na darmową podwózkę pod dom? Jeśli ktoś to tylko ona, nigdy nie było wiadomo co jest strzeli do głowy. Ręce jej dygotały a oddech nie mógł się ustatkować. Momentami czoło miała wprost mokre od potu i dyszała jakby właśnie przebiegła 5 kilometrów. Światła na terenie zakładu zaczynają gasnąć. O 22.15 zaczęli wychodzić pracownicy… Wśród nich Victoria spostrzegła Ritę. Miała dokładnie ten sam amarantowy płaszczyk i włosy w lokach spadające na ramiona tak jak w jej śnie. O zgrozo. Coś w tym musi być. Mimo, że wiedziała o prawdziwości snu, przeszły ją dreszcze. Mając nadzieję, że nikt nie zauważy jej dziwnego postoju w krzakach odpaliła silnik (miała dziwne wrażenie że zapalił głośniej niż zwykle) Podjechała z normalną szybkością, raptem zatrzymując się niby w ostatniej chwili, odsunęła szybę i z uśmiechem, który z wielkim trudem pojawił się na jej drobnej twarzy, zagadnęła:
- O, dobry wieczór pani Minor, pani z pracy tak?
-A co, nie widać?  –odrzekła jak zwykle swoim suchym wyniosłym, pełnym jadu tonem, ale Vica zacisnęła zęby i mówiła dalej.
-Ja też właśnie wracam do domu, może panią podrzucić? Zawsze to szybciej niż autobusem. –Mimo że nienawidziła tej wiedźmy starała się aby jej głos brzmiał jak najbardziej zachęcająco.
-Nie, dziękuję za tą nadzwyczajną troskę. Autobus mam za kilka minut. I tak mam wykupiony bilet, nie robi mi to absolutnie żadnej szczególnej różnicy.
-Może jednak? W końcu z przystanku do domu mamy niezły kawałek, będzie z półtorej kilometra prawda? (Jednak nie bez powodu jest starą panną. Kto by z nią wytrzymał?)
-Jednak wolę SPRAWDZONE środki lokomocji, cóż, może się jeszcze spotkamy. Miłej podróży życzę.
-Oj spotkamy się spotkamy. Stara wredna różowa landryna… Więc teraz muszę wlec się jak żółw za tym jej autobusem, żeby ‘przypadkiem’ na nią ponownie wpaść na przystanku w Misseltwait. Czego się nie robi dla ludzi. 

Stresowała się coraz bardziej. Jechała dokładnie za autobusem, pogoda jednak nie zachęcała do jazdy. Nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się straszna mgła… Widoczność była minimalna. Jadąc 30 metrów za środkiem komunikacji niemal gubiła go z oczu. Co prawda był to teren trochę podmokły, więc mgła była do przewidzenia i nie było w niej nic nadzwyczajnego, no ale w takim natężeniu… Jej płaty  „rozbijały się” o maskę auta, tworząc parową powłoczkę na przedniej szybie, przez to jechali oczywiście o wiele wolniej niż normalnie, ale na szczęście mimo to, podróż mijała bez niemiłych niespodzianek. Włączyła wycieraczki, światła przeciwmgielne i jechała dalej słuchając ulubionej stacji radiowej. Była już niedaleko, widziała z oddali łunę jaką rzucają w wszechotaczającej ciemności światła miasteczka. Victoria właśnie wchodziła w dość ostry zakręt, gdy poczuła jak tył auta zarzuca jej na bok. Przyhamowała spokojnie, aby wyjść na prostą lecz to tylko pogorszyło sprawę, letnie opony ślizgały się po mgle która osiadła na asfalcie w postaci minimalnych kropelek w niskiej temperaturze zamieniając się w połyskującą lodową cieniutką powłoczkę, wystarczającą jednak aby zarzucić autem Victorii na drugą krawędź jezdni. Spanikowana dziewczyna za wszelką cenę próbowała wyprowadzić samochód na prostą, jednak przez nieprzeniknioną mgłę nawet nie miała bladego pojęcia gdzie skręcić i jak manewrować, bo auto jakby nie zwracając uwagi na jej starania żyło własnym życiem i tańczyło po jezdni we wszystkich kierunkach, a już najbardziej w przeciwnych do tych w które skręcała Vica. Opony na tej śliskiej nawierzchni nadal nie mogły się zaczepić i jeździły jak w maśle. Pośród tej ciemności Vica poczuła, że zjeżdża poza krawędź, czuła wertepy  i dziury pod kołami, wszystko skłębiło się w jedną czarną masę, nie widziała już nic.
 „Niech to się skończy, niech to się wreszcie skończy” błagała w myślach… ŁUP!... gwałtowne uderzenie szarpnęło ją w pasach do przodu… I wszystko się skończyło. Opuściła drżące ręce, oparła czoło o kierownicę a po policzkach bezsilnie popłynęły jej trzy samotne łzy… Wzięła głęboki wdech, jak nigdy czuła wszystkie żebra i bolesne miejsce biegnące przez całą klatkę piersiową gdzie wbił się pas bezpieczeństwa. Spojrzała na zegarek w aucie. 23.20. Boże. Rita. Skołowana i roztrzęsiona odpięła pasy drżącymi dłońmi, wyjęła kluczyki ze stacyjki i wyskoczyła z auta. Próbowała się rozeznać w sytuacji co tak właściwie się stało, lecz było strasznie ciemno. Choć trochę poświeciła sobie telefonem. Auto zahaczyło prawą przednią krawędzią maski i światłem o barierkę i widocznie obróciło się o 90 stopni, bo to róg był zmasakrowany a auto stało przodem do barierki… połową wystawało na środek pasa, lecz teraz ją to nie obchodziło, miała nadzieję, że nikt nie będzie teraz tędy jechał, a nawet jeśli to przecież zauważą auto na środku drogi! Mimo ogólnego osłabienia, rzuciła się biegiem. 

3 komentarze: