środa, 15 października 2014

Potterowe Nowe

Dawno mnie tu nie było, ale mam nadzieję że ktoś czasem zajrzy ;)
Kto mnie zna, wie że uwielbiam Harry'ego Pottera i jestem jego zagorzałą wielbicielką :) W ostatnich dniach ukończyłam krótkie opowiadanie, które jest fanfiction na bazie Harry'ego Pottera. Napisałam je specjalnie na konkurs. Może nie rozwija się szczególnie, jednak postaram się go pisać dalej ;)

***




Harry wraz ze skrajnie wyczerpanym dyrektorem wylądowali na szczycie wieży astronomicznej. W bladozielonym świetle mrocznego znaku, który jaśniał nad Hogwartem, twarz Albusa wyglądała jeszcze bardziej mizernie…
-Severusa…. Sprowadź mi Severusa… Załóż pelerynę i nikomu się nie pokazuj.
-Ale..
-Obiecałeś spełniać moje polecenia, więc idź już!
   Widząc wycieńczonego dyrektora chciał się sprzeciwić, ale zarzucił swoją pelerynę niewidkę i stąpał już po krętych schodach, kiedy na wieżę wpadł nie kto inny, a Draco Malfoy.
-Expelliarmus! – Harry poczuł jak jego ciało kamienieje, gdy obok jego stopy po stopniach stoczyła się różdżka… Dumbledore rzucił na Harry’ego zaklęcie niewerbalne sekundę przed oszałamiaczem Malfoya, który wyrwał mu różdżkę z dłoni. Krew w Harrym zawrzała. Chciał rzucić się na ślizgona z gołymi rękami, lecz powstrzymywało go niezrozumiale dla niego rzucone zaklęcie.
-Draco. Spodziewałem się ciebie tutaj. – rzekł Dumbledore głosem zmęczonego starca.
-Tak? Nie wydaje mi się. Dałeś się zapędzić w kozi róg!
-Ślizgon stał z różdżką wyciągniętą w drżącej dłoni. Chciał być wyniosły, zimny i pewny siebie, jednak z jego oczu ział zimny strach. Przełykał ślinę nerwowo zerkając za siebie.
-Nie jesteś mordercą Draco. Nigdy nie byłeś i nie będziesz. Nie jesteś taki jak twój ojciec.
-Skąd możesz wiedzieć jaki jest mój ojciec?! Skąd możesz wiedzieć jaki  J A  jestem?! – Miało to brzmieć jak drwina, lecz w jego głosie była tylko trwoga. Harry drżał.
-Jestem bezbronny. Gdybyś chciał mnie zabić, mog...
-Ja MUSZĘ  to zrobić! MUSZĘ cię zabić! Inaczej on zabije mnie!
   Maska opanowanego śmierciożercy spadła. Pokazał się natomiast przerażony chłopak, który działał wbrew sobie. Harry usłyszał stłumione krzyki i zbliżający się hałas. Ktoś wbiegał po schodach. Wstrzymał oddech  pod peleryną niewidką i chciał jeszcze bardziej przylgnąć do ściany, gdyby nie to że był spetryfikowany.
-No, no, no-o-o… Nasz mały Draco!- Skrzeczący głos Bellatrix wzbudzał odrazę i chęć mordu. W Harrym wzbudził falę nienawiści. Po wejściu śmierciożerców na twarz Malfoya z powrotem wpłynęła maska. Stał pewny siebie, z zimną krwią. Lub tylko sprawiał takie wrażenie.
- Fenrir! Bellatrix! Czym zasłużyłem sobie na wizytę tak późnych gości?
-Dosyć ględzenia! Dalej! ZABIJ GO!
Harrym wstrząsnęło. Chorobliwie chciał coś zrobić, lecz był bezsilny i bezużyteczny. Zaczął wzmagać się silny, zimny wiatr, lecz różdżka Draco nie drżała z zimna lecz ze strachu  i niepewności. Patrzył w jasne, łagodne oczy profesora. Harry z przerażeniem patrzył na ich profile. Starca i młodzieńca. Upadłego mistrza i zrezygnowanego zwycięzcy. Księżyc zasłaniały mu sylwetki trzech śmierciożerców stojących plecami do niego. Silny podmuch wiatru zdmuchnął z Harry’ego niczym nie trzymającą się pelerynę. Malfoy drgnął. ”Widzi mnie!”- ta jedna myśl zelektryzowała Harry’emu umysł. Draco już odwracał się do Pottera, który wyrosnął mu spod ziemi w polu widzenia, gdy usłyszał ciche..
-Severusie… proszę. –Lecz nie było w tym cienia prośby.
Snape wahając się, wystąpił krok do przodu i wyciągnął różdżkę spod czarnej szaty.
„To się nie może dziać… Merlinie, zrób coś!” Krzyczał w myślach Harry, błagając by coś się stało.
-Finite Incantatem…- szepnął Malfoy  kierując różdżkę pod swoje lewe ramię i w tej samej sekundzie rzucił się do przodu.
-Avada Kedavra.- Zaklęcie Snape’a świsnęło koło ucha Malfoya, który zepchnął dyrektora z toru lotu wiązki zielonego światła. Siła zaklęcia wysadziła kamienne flanki wieży astronomicznej, kryjąc wszystkich w chmurze pyłu i kurzu.
-Co u licha Malfoy?! – Rozniósł się chropowaty ryk Greybacka –Niech tylko Czarny Pan się o tym dowie!
Potter był w szoku, jednak ruszył natychmiast do działania. Pył powoli opadał. Harry sięgnął po różdżkę z Czarnego Bzu leżącą u jego stóp, której nikt do tej pory nie zauważył i poturlał ją po posadzce w kierunku Malfoya, który osłaniał dyrektora przed skalnymi odłamkami. Jakby dzięki nieuchwytnej nici porozumienia, której nie było między nimi przez 6 lat, teraz zrozumieli się bez słowa. Potter był zdumiony poświęceniem swego wroga, lecz zastanawiał się czy jego zmiana strony nie jest jedynie intrygą, spiskiem uknutym przez śmierciożerców, aby zdobyć ich zaufanie… Draco zobaczył różdżkę, która wsunęła się pod jego but i wepchnął ją w rękę osłabionego dyrektora, który resztka sił wyczarował w ostatniej chwili i tak dość potężną tarczę, która Osłoniła ich przed gradem zaklęć ze strony rozwścieczonej Bellatrix, która podniosła się z podłogi. Harry wyprostował się i natychmiast skorzystał z elementu zaskoczenia, jakim było jego pojawienie się znikąd.
-Petrificus Totalus! To za Syriusza! CONFRIGO!- W tej sekundzie padł na podłogę, aby uniknąć zaklęcia wilkołaka, którego klątwa skrzyżowała się z inną, rzuconą z różdżki młodego Malfoya. Oszałamiacz uderzył go prosto w pierś. Siła zaklęcia zrzuciła go ze szczytu wieży. Harry już otwierał usta by rzucić klątwę na Snape’a gdy Draco krzyknął
-Nie! On jest z nami!
-Jakie „z nami”?! Co dla ciebie w ogóle znaczy „Z nami”? Leć do swojego kochanego ojca który urzęduje z Voldemortem!
-Nie ma czasu na wyjaśnienia Potter. Malfoy, cieszę się że oprzytomniałeś. Zabieram dyrektora w bezpieczne miejsce.
-CO?! Jak mam ci zaufać po tym jak wpuściłeś do zamku hordę śmierciożerców, i prawie zabiłeś profesora Dumbledore’a?!
-Uważaj. Na. Słowa. Potter… Dalej jestem nauczycielem.  Śmierciożercy to sprawka Malfoya, a z pozostałego nie mam zamiaru się tłumaczyć osobie twojego pokroju.
Harry niemal się zachłysnął po tym co usłyszał i już szukał w głowie porządnej klątwy, by zmiażdżyć ślizgonowi twarz, gdy..
-Harry. Przestań, proszę. –Dumbledore położył mu dłoń na ramieniu. –Zaufaj Draco i Severusowi również. Wiem że to ciężkie do uwierzenia, ale zrobił to na moje życzenie. Gdy będzie czas i pora wszystkiego się dowiesz. – Spojrzał na Severusa i deportowali się z pyknięciem. Hałasy dobiegające ze schodów były coraz głośniejsze.
-Nienawidzę cię. –rzekł sucho Gryfon do Malfoya, po czym na wieżę wysypała się grupa śmierciożerców wymieszana z członkami Zakonu Feniksa.
Walka znów wrzała.
W ciemnej, cuchnącej zgnilizną z pobliskiej rzeki uliczce, znikąd pojawili się dwaj mężczyźni w czarnych pelerynach. Ludzi mieszkających tutaj zapewne by to zaskoczyło, jednak wszyscy spali w swoich brudnych mieszkaniach za oknami zasłoniętymi starymi spróchniałymi okiennicam.
-Musiałem się teleportować tutaj, aby sprawdzić czy nikt nas nie będzie obserwował. Za chwilę będziemy. – Powiedział młodszy, podtrzymując osłabionego staruszka. Minęli właśnie pordzewiałą tabliczkę z napisem Spinner’s End i skręcili w jedną z ciemnych pobliskich uliczek aby wejść do jednego z małych, obskurnych mieszkań.
-Severusie, dziękuję za pomoc, jednak wiesz, że nie powinieneś tego robić… Prosiłem Cię…
-Wiem, ale to nie jest jeszcze czas i pora. Jesteś wszystkim potrzebny. Ten głupi i nieodpowiedzialny chłopak był gotów mnie za ciebie zabić. Nie żebym miał coś przeciwko… Ale ten cały żałosny Zakon bez moich informacji upadnie.
-Nie mów tak. Wszyscy dadzą sobie radę. Jestem już tylko bezużytecznym staruszkiem, w większości zdanym na łaskę innych. A tutaj twoją.
-Dość tego. Teraz wrócisz do siebie, zaraz podam ci eliksiry, zdaje się że mam tu wszystko co potrzebne. Właśnie. Gdzie horkruks? Znaleźliście go?
-Harry go ma…
-CO?! Powierzyłeś go temu nieodpowiedzialnemu bachorowi?!
-Powierzyłbym mu swoje życie, tak jak Tobie Severusie, tylko on w przeciwieństwie do Ciebie, nie wystawiłby mojego zaufania na taką próbę jak ty… Ale teraz powiedz mi jak wygląda sytuacja w zamku.
-Malfoy wpuścił przez pokój życzeń kilkunastu śmierciożerców, ale w porę zdążyłem poinformować Lupina, i tę jego godną pożałowania świtę…
-Severusie, nie obrażaj….
-Ja nie obrażam, tylko przedstawiam sytuację. W każdym razie, zanim horda Lupina zdążyła przybyć, kilku uczniów ucierpiało… Podobnie jak wielka sala. Ja musiałem znaleźć Bellatrix, bo wiedziałem, że nie przepuści okazji aby zobaczyć jak Draco próbuje Cię zabić. I miałem rację.
-Muszę tam wracać. Hogwart mnie potrzebuje.
-Nie możesz tam wracać! Wszyscy śmierciożercy są pewni że nie żyjesz, w każdej chwili może tam pojawić się Czarny Pan, a ty jesteś osłabiony. Zaraz podam Ci odpowiednie eliksiry i wracam do zamku.
-Nadal jestem twoim przełożonym Severusie, więc nadal to ja decyduję o Tobie, nie odwrotnie. A skoro Voldemort tam będzie, ja też tam będę. Nigdy nie będę chować się za plecami mych uczniów. W drogę.

Nie zważając na reakcję mistrza eliksirów, deportował się zostawiając po sobie jedynie wgniecenie w ciepłym jeszcze fotelu.

sobota, 26 kwietnia 2014

Gdzie się podziewają wasze rozdziały?...

Pewnie jeszcze się chowają w zakątku mojej głowy do której jeszcze nie dotarłam :P
Wiem, wiem, pewnie dla wielu nie będzie żadnego usprawiedliwienia, że nagle bez ostrzeżenia przestaje się pisać i nie daje się znaku życia, ale właśnie taką sytuację miałam -.- A raczej mam. Jednym słowem... tam ta ra daam..... : Nawiedza mnie matura która jest za całe 9 dni. Niestety w związku z tym jak i z wystawianiem ocen, końcem roku i całą resztą podobnych spraw na głowie, wena uciekła ode mnie jak resztki lata w październiku :/ Ani czasu, ani chęci ani niczego, mam nadzieję że ci którzy wciąż tutaj zaglądają zrozumieją i zostaną, a wszyscy którzy dotrą przeczytają poprzednie rozdziały i będą czekać na kontynuację ;)
Jak zwykle dam dać na facebooku :P Więc żegnam się już i obiecuję że powrócę równo z dniem 19. maja kiedy skończy mi się ostatni egzamin a mianowicie część ustna z polskiego ;)
Trzymajcie za mnie kciuki i do zobaczenia :)

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział VII

Witajcie w kolejnym tygodniu przy nowym rozdziale ;) Mam nadzieję że jesteście ciekawi co nowego słychać u Victorii :)
Zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzach :) - każdy jest dla mnie bardzo ważny i za każdy szczerze dziękuję :) 


Rozdział VII


Słuchając o 10% szczęścia i 40% umiejętności, z niechęcią zagłębiła się w szafie, która była prawie jak ta od Narni- bez dna, bo zawalona stosem… Wszystkiego. Kartek. Głównie kartek. 
Ogromnej, masakrycznej, przytłaczającej ilości luźnych fragmentów papieru, z których na każdym było coś ważnego i absolutnie potrzebnego na tyle, że nie można się go było pozbyć. Oprócz tego: zeszyty, notatniki, książki, kalendarze, pudełeczka, więcej pudełeczek, zagubione kolczyki, inne fragmenty biżuterii, koraliki, hmm…skarpetka?... Ok, nieważne. Na tym lepiej przestać, zanim znajdziemy za wiele. Po prostu dużo rzeczy. 
Wśród nich, musiała znaleźć notatki z fizyki którą jak już wiemy „uwielbiała”, a chociaż wiedziała że nie znajdzie więcej niż kilka ani trochę nierozwiniętych zagadnień i z dwa urwane w pół polecenia oraz oczywiście masę obrazków niczym nie związanych  tym przedmiotem

***

Po kilku minutkach… No dobra, może kilkunastu, znalazła trochę (jakimś szalonym cudem)  notatek i zadań, zaczęła je przeglądać, czytać i co tam można próbować robić przygotowując się do egzaminu ze znienawidzonego przedmiotu. Cały czas oczywiście towarzyszyła jej muzyka ze słuchawek na maksymalnej głośności. Właśnie… Na maksymalnej? Wydawało jej się trochę za cicho, no ale nic, dalej zajmowała się sobą. Fizyką. Tak, chociaż próbowała się zająć tą nieszczęsną fizyką. Co z tego że rozpraszało ją wszystko dookoła, przejeżdżające auta, motyl na kwiatku w oknie, piesek bawiący się piłką i kot ostrzący pazurki o korę… Jak zwykle interesowało ją wszystko tylko nie to co powinno – jak przystało na studentkę która ma masę nauki. 

Po dłuższym czasu usilnego udawania że robi coś produktywnego, wzięła z półki swój nowy nabytek- Inferno, i  nie namyślając się długo, zanurzyła się  w swoim ukochanym fotelu przy oknie, przez które wiosną wpadała symfonia zapachów kwitnących wiśni,  oraz kompozycja upojnych hiacyntów oraz bzu, które przyjemnie drażniły nozdrza… Starała się, aby pod jej oknem o niemal każdej porze roku była rabatka z aktualnie kwitnącymi kwiatami. Mimo że sama nie przepadała za bawieniem się w ziemi, sadzeniu kolejnych cebulek i wyrywaniu chwastów, babcia zaraziła ja miłością do kwiatów. 
Uwielbiała upajać się ich zapachem który zawsze ją uspokajał i przyjemnie łaskotał w gardło. Kochała patrzeć na ich delikatne płatki, tak wrażliwe na krople deszczu, drgające przy nawet najlżejszym wietrze, ale wychylające swe drobne kwiatowe buzie w stronę słońca, aby rozkwitnąć i nasączyć się pięknymi urzekającymi barwami. Obok okna miała krzew bzu, o który dzielnie walczyła trzy lata. Kwiaty bzu były jej ulubionymi, głównie ze względu na pełne pęki drobnych kwiatuszków, każdy osobno był niedostrzegalny na połaci zieleni, nie można poczuć jego zapachu, bo sam nic nie znaczy. Jednak gdy jest ich setka, przyciągają wzrok, zachwycają oko oraz intrygują  zapachem, który jest niesamowicie intensywny i hipnotyzujący. Uwielbiała go. Dlatego zrobiła wszystko aby przekonać matkę, która uważała że "ten krzaczor będzie tylko zabierał wodę i inne składniki dla pozostałych kwiatów, i taki chochoł nie jest jej na nic potrzebny”  Ale teraz, na szczęście, mogła upajać się zapachem i podziwiać piękne białe oraz lila kwiaty, a zimą mogła dokarmiać biedne zmarznięte sikorki oraz gile, które szukały schronienia i pożywienia.
I teraz,  w trakcie wiosennego, majowego popołudnia, mogła delektować się tym cudem natury, czytaniem nowej świetnej książki, razem z muzyką… Zasadniczo ciekawe jak ona to łączyła, w każdym razie jej ulubionym sposobem na czytanie, było czytanie przy muzyce. Obecnie akurat słyszała słowa że to nie jest jej czas**, ale nie wsłuchiwała się w to, za to zagłębiła się w historię Langdona który próbował przywrócić sobie pamięć, aby  uratować życie tysięcy ludzi.
 Jak to błaho brzmi. Prawie jak w stylu amerykańskich filmów, i pewnie by tak było, gdyby główny bohater nie kierował się wskazówkami z "Boskiej Komedii" Dantego, i przy okazji nie ścigałby  go ktoś kto chce go zabić, a on nagle staje się złodziejem bezcennego przedmiotu i nawet nie ma o tym pojęcia. Cóż, jakby nie patrzeć- powieść genialna. Myślisz że wiesz co się stanie, już zdajesz sobie sprawę co się właściwie dzieje na wszystkich płaszczyznach czasowych, gdy nagle BANG! I obrót o 180 stopni, a ty dowiadujesz się wszystkiego od nowa.

W pewnym momencie zorientowała się że coś zaburzyło jej harmonię czytania połączoną z rockowymi akordami, przez które zaczęły przebijać się też inne dźwięki. Próbowała pogłośnić muzykę, lecz bezskutecznie. Mimo ogólnego zdziwienia, dalej próbowała czytać całkowicie koncentrując się na tekście, jednak przebijające się, coraz głośniejsze uporczywe dźwięki nie dawały jej spokoju. Dokładnie wiedziała co one oznaczają jednak nie chciała o tym myśleć ani się zastanawiać. Mimo że udawało rozluźnioną, i taka właśnie chciała być jej usta powoli zaczęły się zaciskać w cienką kreskę, co oznaczało irytację i poddenerwowanie. Jednak wzięła głęboki, uspokajający oddech, wypowiadając to co kłębiło się w jej głowie niczym mantrę.
- To nie twoja sprawa…. Nic cię to nie obchodzi…  To nie twoja sprawa…
 Wstała z fotela, aby się poprawić, pociągnęła  niechcący za kabel od słuchawek, które spadły z uszy, uderzając o podłogę, jednak nieciekawie zgrało się to z brzdękiem szkła tłuczonego o twardą powierzchnię piętro niżej. Ten zaś dźwięk mieszał się ze skrzeczącym głosem rozgorączkowanej kobiety… Którą słyszała chyba cała okolica…
-… WIECZNIE BYŁO TAK SAMO! NIGDY O MNIE NIE DBAŁEŚ, BYŁAM TYLKO PIĄTYM KOŁEM U WOZU KTÓRY GNAŁ DO TWOJEJ WSPANIAŁEJ KARIERY!!! PRZEZ TYLE LAT ANI RAZU NIE POCZUŁAM SIĘ DOCENIONA, NIE USŁYSZAŁAM OD CIEBIE ANI JEDNEGO DOBREGO SŁOWA! ...
Victoria może i miała anielską cierpliwość, ale nawet ona miała kiedyś swój kres… Czując jak wszystko w niej buzuje, żołądek z nerwów podnosi się do gardła, płuca wypełnia spazmatyczny oddech, a ręce zaczynają się trząść, powoli wstała zaciskając powieki, jakby naiwnie myślała że dzięki temu to wszystko się skończy, nagle nastanie cisza i nie będzie musiała wysłuchiwać tych wrzasków z dołu. Nieświadomie zacisnęła drobną dłoń na ołówku i skierowała się w stronę zamkniętych drzwi swojego pokoju, następnie idąc do końca korytarza aby zejść bo krętych schodach, gdy jej myśli wciąż były zagłuszane przez żenujące wrzaski jej niestabilnej życiowo i emocjonalnie mamuśki. 

-CZY TY KIEDYKOLWIEK POMYŚLAŁEŚ ŻE JA TEŻ CHCIAŁABYM BYĆ KIMŚ?! ŻE TEŻ MAM PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ I POMYSŁ NA ŻYCIE? A MOŻE NIGDY NIE WPADŁO CI DO TWOJEJ MAŁEJ ŁYSEJ GŁÓWKI ŻE NIE CHCIAŁABYM WIECZNIE TYRAĆ W CHOLERNEJ FABRYCE SZKŁA PAKUJĄC NA ZMIANĘ LITERATKI I KIELISZKI?! NIE, BO POCO?! GDY MOGŁAM OSIĄGNĄĆ WSZYSTKO, POJAWIŁEŚ SIĘ TY I SPŁODZIŁEŚ TĘ NIEWDZIĘCZNĄ GÓWNIARĘ, KTÓREJ NIGDY NIE CHCIAŁAM! 

Tak. W tym momencie w drzwiach stanęła Vica, patrząc na matkę z nienawiścią, która tworzyła wybuchową mieszankę z niedowierzaniem i obrzydzeniem. Zawsze wiedziała że może matka nie jest do końca z niej dumna, zadowolona i pewnie chciałaby w niej zmienić kilka rzeczy, ale nigdy nie pomyślałaby że jej własna matka mogłaby się jej wyrzec. Co najlepsze? Naomi w chwili wypowiadania tych słów była całkowicie świadoma że córka patrzy jej teraz prosto w oczy z gorejącym wyrzutem. Wtedy z pełną świadomością swej wredoty, mimo że wcześniej nie zamierzała wypowiedzieć tych słów, wypluła je z siebie jak żmija z jadowitym uśmieszkiem. Dla Toma  była to kropla która przepełniła czarę. Nie zastanawiając się co robi, podskoczył z fotela, (którego do tej pory trzymał się niemal kurczowo) jak oparzony, i spojrzeniem które mogłoby topić skały, spojrzał oskarżycielsko na żonę, wskazując na nią palcem, (ba, prawie wbijając go jej w pierś) drżącym nerwowo. W tym momencie miał już dość, dość tych wszystkich lat, które były pełne pustych oskarżeń i wyrzutów każdego ranka i wieczoru. Codziennie docierało do niego że nie ważne kim był dla znajomych i w życiu zawodowym, dla swojej ‘wybranki’ zawsze był tylko kimś, kim można było wytrzeć podłogę po nieudanym dniu, lub zawołać kolejną dawkę pieniędzy na zakupy, które miały chociaż w drobnej namiastce zrekompensować rzekomo zrujnowane życie Naomi. Jednak przez 21 lat siedział cicho, pracował, przychodził, wysłuchiwał awantur, płacił. Nie miał z życia nic. Chciał, aby chociaż raz jego cudowna córka poczuła się doceniona, wiedział że trzyma razem z nią, myśli to co ona. Pragnął aby Victoria miała normalny dom, normalną matkę, która po jej powrocie ze szkoły spyta: Co w szkole kochanie? Zjesz obiad?
I w końcu on sam pragnął mieć kochającą kobietę do której mógłby się przytulić wieczorem, wypić lampkę wina, czy wyjść w weekend na kolację. 

Te wszystkie emocje przelały się teraz przez niego niczym fala tsunami przez bezbronną wyspę, porywając wszystko co dobre a zostawiając pustkę, złość, bezsilność i pragnienie zemsty na żywiole, świecie, ludziach, kimkolwiek. Cała siła woli i spokój jaki w sobie wypracował przez te wszystkie lata nagle zniknęły, pękły jak bańka na wietrze nie zostawiając po sobie śladu. Był wściekły jak nigdy w życiu. Nigdy do nikogo nie czuł takiej nienawiści i pragnienia zemsty. Naomi mogła wieszać na nim psy, wyzywać go, męczyć swymi wyrzutami czy robić awantury. Ale nie pozwoli obrażać swojej jedynej córki…. Nie miał zamiaru krzyczeć. Kłócić się.
Krzyk jest oznaką bezsilności.
Od zawsze to wiedział. Zgniatając ją swoim spojrzeniem powiedział spokojnym, niskim tonem:
- Powiedz jeszcze jedno słowo. A pożałujesz.
-A co ty mi możesz zrobić!? Myślisz że masz na…
-Zamknij się. Skończyłem temat.
Odwrócił się szybko na pięcie i podszedł do wciąż osłupiałej Victorii, która miała łzy w oczach. Podszedł, przytulił ją ciepło szepcząc do ucha
-Spokojnie skarbie. Teraz już będzie dobrze, nie pozwolę jej powiedzieć na ciebie ani jednego złego słowa, nie ma takiego prawa, jak to mówiła twoja babcia: „ Skończyło się dziadom wesele”. -Mówiąc to puścił jej oczko i uśmiechnął się zadziornie.
Na wspomnienie babci wymachującej tłuczkiem do ziemniaków na psy i kociaka plączących się wokół jej nóg i krzyczącej do nich zaciekle, w oczach Victorii pojawił się drobny błysk, a na ustach widać było zadatek uśmiechu.
Ojciec pierwszy raz wyraził swoją opozycję wobec matki. A ona pierwszy raz zaczęła mieć nadzieję że chociaż jeden z jej problemów zniknie. 
 Wiedziała jednak że nie przyjdzie to łatwo i że przed nią jeszcze długa droga do osiągnięcia spokoju. 




** 3 Doors down- It's not my time
http://www.youtube.com/watch?v=qpfhcljJ9bQ

niedziela, 2 marca 2014

Liebster Blog Award

Kochani, witajcie ponownie! ;)
Zostałam nominowana do mojego pierwszego LBA przez Patrycję z http://przeciezkiedysmusibycdobrze.blogspot.com/ :)
I niezmiernie się cieszę z tego powodu ^^A co to LBA ?


„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”

Oto moje odpowiedzi na pytania Pati :) 

1.Czym się interesujesz?
Lubię pisać opowiadania, wiersze, uwielbiam tańczyć oraz czytać książki. No i kocham muzykę. 

2.Jak spędzasz wolny czas?
Zazwyczaj go nie mam, ale jeśli już to gubię się w internetach, lub po prostu czytam coś miłego przy kawie.
3.Dlaczego postanowiłaś prowadzić bloga?
Stwierdziłam, że nie ma dalej sensu pisać do szuflady, a do bloga namówili mnie chłopak oraz przyjaciel, których serdecznie pozdrawiam <3
4. Od kiedy prowadzisz?
Niedługo, troszkę ponad miesiąc
5.Co chciałabyś zmienić w otaczającym Cię społeczeństwie?
Najbardziej chyba postawy ludzi wobec innych. Ich chamskość i dwulicowość.
6.Jakiego rodzaju muzyki słuchasz?

Głównie rocka, ale słucham też innych gatunków.
7.Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
Oprócz pisania, moją drugą pasją jest gotowanie i właśnie tym chcę się zajmować.
8.Jakie jest twoje najskrytsze marzenie?
Chyba wydanie książki z prawdziwego zdarzenia :)
9.Jakie masz plany na wakacje 2014?
Będę się grzać w słoneczku słonecznej Italii razem z ukochanym <3
10.Czy masz zwierzaka?
Nie jednego ;) Mój kochany piesek- Klusek, dwa chomiki- Chuck i Norris, oraz obecnie w pokoju również żółwia mojego chłopaka- Tipusia :3
11.Co cię najbardziej irytuje?
Tak wiele rzeczy że nie jestem w stanie wymienić :D

Nominuję tylko te blogi, które znam i wiem że są ciekawe i w jakiejś mierze pożyteczne, więc nie będzie ich 11 tylko 5 ^^ Znam je i mogę polecić :)

1.http://enviaczek.blogspot.com/
2.http://ksiazkostrefa.blogspot.com/
3.http://otulona-zapachem.blogspot.com/

4. http://moje-sos.blogspot.com/
5.http://rainbowart-handmade.blogspot.com/

Pytania:
1.Twoje ulubione jedzenie?
2.Co skłoniło cię do pisania bloga?
3.Ulubiona książka?
4.Jaka jest twoja pasja?
5.Co denerwuje cię w ludziach?




Jeszcze raz serdecznie dziękuję i pozdrawiam <3

sobota, 1 marca 2014

Rozdział VI

Witajcie po kolejnym tygodniu ;) U mnie był on bardzo pracowity, jednak znalazłam chwilkę (dosyć długą) aby zmienić wygląd bloga ;) Mam nadzieję że wam się podoba :)
Tak samo jak kolejny rozdział, który za chwilkę przeczytacie :) Dzisiaj troszkę spokojniejszy, ale dość przyjemny ;)

Chciałam jeszcze podziękować za każdy miły komentarz jakim mnie darzycie, każdy sprawia mi ogromną przyjemność, ponieważ zwyczajnie cieszy mnie że ktoś docenia mój wysiłek i mu się to podoba :) No i jednocześnie motywują do dalszego pisania :)

A teraz już ---> Enjoy ^^



Rozdział VI



Nie można zrobić nic. Absolutnie nic. To nieuniknione fatum. W śnie to nie ‘ktoś’ uratował Ritę i wezwał pogotowie by zawiozło ją do szpitala. To ona to zrobiła. Pies nie uciekł bo wystraszył się syreny jakiejś straży. Uciekł bo wystraszył się straży którą ONA wezwała, do stłuczki spowodowanej przez NIĄ… Jakby wszystko co skrupulatnie zaplanowała i kilkukrotne Zmienianie decyzji w ciągu dnia, razem z warunkami pogodowymi, odpowiedzią Rity i całą resztą były z góry ustalone, bez możliwości zmian… Przecież Victoria mogła postąpić inaczej, a jednak tego nie zrobiła. Stało się to co miało się stać. To nieuniknione. 

Jakoś dowlekła się do domu, weszła tylnym wejściem, wczołgała się po schodach i padła na łóżko, rano obudziły ją krzyki jakże kochanych rodziców i policjant w drzwiach, wszystko na temat jej rozbitego auta porzuconego na środku drogi. Nie byli zachwyceni gdy zobaczyli ją rano całą umazaną w krwi, ale to ich problem. Nie chciała tego pamiętać.

 ***

Słońce już zachodziło za horyzont, a drobna dziewczyna siedziała na skarpie rozmyślając nad kalejdoskopem życia. Po wszystkich staraniach okazuje się co? Wcale nie mamy na nie wpływu, na to co nas otacza, na nic. Wszystko to jedna wielka z góry zaplanowana farsa, jak scenariusz dobrego filmu pełnego zwrotów akcji, śmierci drugoplanowych bohaterów oraz odwagi i ofiarności tych pierwszych, którzy zawsze pozostaną najbardziej doskonali i nienaruszeni mimo że niczym sobie na to nie zasłużyli. Tak. Dokładnie tak wygląda życie.
***

Przepełniona obojętnością, siedziała wpatrując się w zachwycający krajobraz. Kratę pól widoczną z oddali, ptaki wijące w pośpiechu swoje gniazda. Tuż przed nią widniała jeszcze nie koszona w tym roku łąka, drobne motylki przeskakujące z jednego kwiatu na drugi. Upajając się ich zapachem, próbowała uchwycić wiatr, poruszający łagodnie listkami drzew, przyprawiający osikę o drżenie dodający chłodu w czasie upałów, wpadający figlarnie przez uchylone okno, i poruszając firanką rozsiewając po pokoju cudowny zapach wiosny… Możemy go poczuć, lecz koniec końców zawsze będzie nieuchwytny, zobaczyć możemy tylko jego dzieła. Tak, wiatr jest cudownym zjawiskiem, ale tylko wtedy gdy nie powoduje huraganów, nie przyciąga ciemnych chmur, nie łamie gałęzi, które zabijają ludzi i spadają na jadące auta… 
      Ale to nie wiatr jest zły. Wszystko, co choć raz spowoduje coś dobrego, jest dobrym… Jednak nie w nadmiarze.  W nadmiarze nawet coś najbardziej pięknego i dobrego będzie destrukcyjne. Życiodajna woda o zbyt dużej sile w zbyt dużej ilości utopi nas, zabije w najgorszy możliwy sposób odcinając dopływ powietrza.  Dzięki powietrzu oddychamy, żyjemy, możemy rozniecać ogień, ale powietrze to niszczycielskie huragany,które rujnują życie tysięcy, o ile nie milionów ludzi rocznie. Ogień zaś daje nam ciepło i ukojenie, ogień to światło, ale przecież nikt nie chciałby mieć z nim styczności w nadmiarze, przykładowo  podczas pożaru dorobku całego naszego życia… A czymże byłoby życie w mroku?... Bez energii świetlnej życie byłoby niemożliwe, żadne gatunki na ziemi nie mogłyby przetrwać… Jednak nawet gdy słońce pośle nam za mocny blask prosto w oczy, zwyczajnie nas oślepi, i pozbawi możliwości reakcji. 
    Taak… Wszystko w naturze ma swoją dobrą i niszczycielską stronę, i jak ktoś kiedyś powiedział co za dużo to nie zdrowo i to absolutnie święta prawda. Dotyczy  to też wiedzy i poznania. Człowiekowi nie jest dane wiedzieć wszystkiego i dzięki temu żyje w nieświadomości ale za to szczęśliwie. Niestety nie wszystkim zostało to dane.

Spędziła jeszcze trochę czasu wpatrując się w piękne lekko zachmurzone niebo, była świadoma samej siebie, czuła krew płynącą w żyłach, która za każdym skokiem ciśnienia szumiała jej w uszach, gdy przypominała sobie te wszystkie dziwne zjawiska.  Słyszała dudniące głucho serce które wyznaczało rytm jej istnienia… Czasem chciała żeby zamilkło… ucichło na zawsze i pozostawiło za sobą długą prostą linię, bez drgań i zakrętów ukazujących koleje i niespodzianki dane nam przez życie. Ale co by to dało? Absolutnie nic. Chyba jedynie satysfakcję niektórych osób którzy nie mogli znieść jej obecności, a tego oczywiście by nie chciała. Ona w ogóle niewiele chciała… Nie miała wiele marzeń oprócz tych, o których wiedziała że i tak się nie spełnią. Hah. Igraszka losu.
     Oprócz tego, chciała tylko zrozumieć siebie. Zrozumieć to co wie. W jakim celu jest jej to dane. Dlaczego akurat jej. Więcej. Ma więcej od życia i to w zupełnie innym kierunku niż by tego sobie mogła zażyczyć, chyba nie tylko ona, no bo kto chciałby na przestrzeni kolejnych tygodni obserwować śmierć kolejnych osób?
Próbując wyrwać się z kłębów tych okropnych myśli, wstała i zaczęła podążać w stronę domu rozmyślając o czekającym ją kolokwium z fizyki, której z całego serca nie cierpiała… Fizyka sama w sobie jest interesująca, wszystkie wzajemne oddziaływania jakie nas otaczają, to że wszystko funkcjonuje w należytym porządku jest fascynujące… Jednak niekoniecznie takie są wzory i zadania absolutnie nie przydające się w codziennym życiu, rozwiązujące nieistniejące problemy, stworzone na potrzeby wymyślnych testów, które tylko dręczą biednych studentów niesypiających po nocach: to jednak daje przykrą satysfakcję profesorom tego dualistycznego przedmiotu.
-Mechanika kwantowa. Coś wspaniałego, doprawdy.-Prychnęła ironicznie pod nosem.  Rozejrzała się jeszcze raz dookoła i przyspieszyła kroku, bo irracjonalnie dopiero teraz uświadomiła sobie jak daleko zawędrowała, a w domu przecież (niestety) czekała ją masa pracy.



Gdy otwierała furtkę od swojego podwórka słońce zaczęło zachodzić za horyzont, tworząc wielobarwną kaskadę promieni, osiadających na kłębiastych chmurach, jednak to ani trochę nie przyciągnęło jej uwagi mimo że miała przecież duszę wrażliwą na otaczające ją piękno. Gdy przeszła przez wejście zamykając za sobą furtkę, poczuła dziwny ucisk w brzuchu, dziwne przeczucie które prześladowało ją za każdym razem gdy miało wydarzyć się coś nieprzyjemnego. Taka swoista intuicja w innym wydaniu. Gdy podeszła do drzwi głównych okazało się dlaczego. Wykrzywiła usta w grymasie słysząc co się dzieje wewnątrz, wiedząc że musi tam wejść. Okno było lekko uchylone i oczywiście już słyszała jakże pieszczące uszy wyzwiska kierowane w stronę jej ojca. Miała nadzieję wejść po cichutku i oczywiście zostać niezauważona, jak to zwykły robić dziewczyny w jej wieku chcące uniknąć udziału w takiej awanturze. I… niesamowite, udało się jej. Matka była tak zaabsorbowana wymyślaniem nowych, coraz bardziej oryginalnych wyzwisk i bluzganiem nimi z krzywą satysfakcją, że nawet nie zauważyła wchodzącej do domu córki. Ojciec zaś z zaciętym wyrazem twarzy zużywał całą swoją energią na wpatrywanie się na włączony telewizor, ale z całą pewnością nawet nie był świadomy na co patrzy- a mianowicie była to reklama siusiającej lalki. Strasznie zajmujące. Po prostu skupiał się aby nie odpowiadać na bluzgi z takim zaangażowaniem jak jego ‘żona’ bo wiedział że to mogłoby się źle skończyć. A raczej- właśnie tak by się to skończyło.

Ruda więc przemknęła niezauważona i szybko wbiegła po schodach zamykając się w swoim pokoju. Nic ją nie obchodziły te kłótnie, Od kilku lat przestała się w to wszystko wtrącać, miała po prostu nadzieję że ta para w końcu się rozwiedzie bo to nigdy nie było normalne małżeństwo, takie które kłóci się od czasu do czasu, ani takie które kłóci się bez przerwy. To po prostu nigdy nie była normalna para. Ślub był wzięty z przymusu, a raczej z jednego małego powodu który urodził się 6 miesięcy po tym ‘spontanicznym’ wydarzeniu.

 Nie myśląc o tym ponownie- założyła na uszy słuchawki które zawsze pomagały jej w takiej sytuacji, One nie tylko odcinały jej dopływ niepowołanych dźwięków, ale też pozwalały jej się wyciszyć wewnętrznie. A konkretniej nie same słuchawki oczywiście, a muzyka która z nich płynęła… Pozwalała odbiorcy przenieść się w inny świat. Mimo że tak ją kochała, nie potrafiła nigdy odpowiedzieć komukolwiek na pytanie typu: „Jakiej muzyki słuchasz?”, „O, fajny kawałek, to twój ulubiony gatunek?”, a albo: „Ej a jaki jest w ogóle twój ulubiony zespół?” Boże, jak można być takim ignorantem… Nigdy nie potrafiła się ograniczyć ani do jednego gatunku, ani do gromadki super hiper mega epickich kapel, które były PROO, i broń boże nie waż się powiedzieć na któregokolwiek wokalistę złego słowa, bo łeb urwę bez zastanowienia…. Nie umiała również zrozumieć tych wszystkich słodziasznych dziewczątek które jakże strasznie utożsamiały się ze swoimi ‘muzycznymi bohaterami’, i były skrajnie oburzone, gdy ktoś w ogóle ŚMIAŁ powiedzieć że nie podoba mu się ich singiel.
Vica- jak na tą ‘inną’ przystało- słuchała wszystkiego. ABSOLUTNIE wszystkiego. Rock był jej chyba najbardziej bliski, jednak niektórych wykonawców nie mogła przełknąć, a nawet niektórych piosenek tych zespołów, które lubiła. Uwielbiała również… soundtracki z musicali i filmów. Większości które widziała. Po obejrzeniu filmu po raz n-ty słuchając tylko piosenek odtwarzała sobie w głowie cały film na bieżąco, coś epickiego.
A oprócz tego: reggae, metal, pop, classic, hip-hop, instrumental dubstep…
Więc serio wszystkiego. Oczywiście w tylko jej znanych kryteriach i granicach, które podobno istniały i były nieprzekraczalne. O ile to w ogóle możliwe.

Słuchając o 10% szczęścia i 40% umiejętności*, z niechęcią zagłębiła się w szafie, która była prawie jak ta od Narni- bez dna, bo zawalona stosem… Wszystkiego. Kartek. Głównie kartek. Ogromnej, masakrycznej, przytłaczającej ilości luźnych fragmentów papieru, z których na każdym było coś ważnego i absolutnie potrzebnego na tyle, że nie można się go było pozbyć. Oprócz tego: zeszyty, notatniki, książki, kalendarze, pudełeczka, więcej pudełeczek, zagubione kolczyki, inne fragmenty biżuterii, koraliki, hmm…skarpetka?... Ok, nieważne. Na tym lepiej przestać, zanim znajdziemy za wiele. Po prostu dużo rzeczy. Wśród nich, musiała znaleźć notatki z fizyki którą jak już wiemy „uwielbiała”, a chociaż wiedziała że nie znajdzie więcej niż kilka ani trochę nierozwiniętych zagadnień i z dwa urwane w pół polecenia oraz oczywiście masę obrazków niczym nie związanych  tym przedmiotem.



* Piosenka której słucha Victoria to Fort Minor- Remember the name 
http://www.youtube.com/watch?v=VDvr08sCPOc


sobota, 22 lutego 2014

Rozdział V

Witajcie :) Troszkę się zmieniło od ostatniego wpisu, założyłam fanpage na facebooku, na który będę wrzucać informacje o nowych notkach, moje inspiracje i inne ciekawe rzeczy :) Mam nadzieję że zarówno tam jak i tutaj będzie was przybywać, więc serdecznie wszystkich zapraszam: 
https://www.facebook.com/pages/swiadomosc-nie-istnienia

A teraz, bez ogródek-----> Czytamy i wyrażamy opinię!
Pozdrawiam wszystkich ;)

***


Auto zahaczyło prawą przednią krawędzią maski i światłem o barierkę i widocznie obróciło się o 90 stopni, bo to róg był zmasakrowany a auto stało przodem do barierki… połową wystawało na środek pasa, lecz teraz ją to nie obchodziło, miała nadzieję, że nikt nie będzie teraz tędy jechał, a nawet jeśli to przecież zauważą auto na środku drogi! Mimo ogólnego osłabienia, rzuciła się biegiem.


-Przecież to nie aż tak daleko. Zawsze miałam wydolne płuca…Po kilku minutach biegu, usłyszała z oddali pisk hamowania, uderzenie i alarm swojego wysłużonego sedana.-Cholera, jeszcze tego mi brakowało… 23.26  mam 7 minut. Zdążę. Wyjęła telefon zadzwoniła na 112 i szybko zgłosiła stłuczkę , którą usłyszała. Kobieta w centrali reagowała dość dziwnie, gdy Victoria stwierdziła że nie wie jakie jest drugie auto, które wzięło udział w stłuczce, ile osób w niej uczestniczyło, ani jakie są ogólne obrażenia, ale na pewno wie że takowe zderzenie wystąpiło, chociaż nie ma jej na miejscu zdarzenia, które mimo to dokładnie opisała.  Miała tylko nadzieję, że to nic groźnego… Zeznania składała ciągle idąc szybkim tempem. Karetka i straż są już w drodze. 4 minuty.  Zaczynało ją kłuć w boku i czuła lekkie zawroty głowy. Prawie nic dziś nie zjadła i teraz zaczęła tego żałować.


 Już widzi przystanek. Kolejne 600 metrów do słonecznej. Ulice były puste, Rita musiała już wysiąść z nieszczęsnego autobusu i iść do domu. Raptownie zatrzymała się i poczuła, że jej żołądek chyba nie jest w najlepszej formie. Szarpnęły ją wymioty jednak nie dawała za wygraną. Musiała się trzymać, już niedaleko. Kolana ugięły się lekko i osiadły na wilgotnym asfalcie. Nie potrafiła poradzić sobie  z tymi zawrotami, wszystko zdawało się zlewać w jedno pasmo co tylko potęgowało mdłości. Oblała ją fala potów, uniosła się na rozdygotanych już ramionach, wstała wątpliwie i chwiejnym krokiem uparcie podążała dalej. Nie wiedziała ile czasu spędziła wymiotując, więc przyspieszyła na tyle ile mogła. Było coraz zimniej, a ona miała na sobie tylko koronkową bluzeczkę i cieniutki bawełniany sweterek z perłowymi guziczkami. 
Mroczne ulice wiały pustką, a ona zbliżała się do tej najciemniejszej, wiedząc co ją tam czeka.-Muszę tam dotrzeć. Zdążę… Która godzina?... –Wyjęła telefon lecz nie była w stanie dostrzec cyfr na cyferblacie. Nagle usłyszała z oddali jakiś dźwięk… Krzyk?... Nie… Powoli biegła dalej… Nie może być za późno, nie może… świeże powietrze ją orzeźwiło. Biegła, już była przy słonecznej, słyszy wyraźnie. Krzyk. Widzi już jedyną świecącą latarnię, i  na ułamek sekundy wrosła w ziemię po tym co zobaczyła, mimo że widziała to po raz drugi. Rozgrywająca się scena mroziła krew w żyłach. I tylko ona mogła coś na to poradzić. Tylko nie to… Syrena straży pożarnej zlewająca się z wyciem psa… Już za późno Zauważyła jego kontury niknące w mroku . Zastrzyk z samej adrenaliny dodał jej sił do resztek biegu, na telefonie który wciąż ściskała w ręce ponownie wybiła 112, drżącym od emocji, osłabienia i zmęczenia głosem wydyszała do słuchawki: -Halo? Dziki pies zaatakował kobietę, silne krwawienie, obrażenia twarzy. Ul. Słoneczna, przy starym ogrodzie. Telefon wyśliznął jej się z ręki, ale nie miała czasu go podnieść, rozłączyć się, mało ją to teraz obchodziło, dobiegła do Rity. Widziała w życiu już wiele drastycznych rzeczy, ale to co wtedy  zobaczyła, zapamięta do końca życia.  
         W głowie miała przerażającą paraliżującą pustkę. Chciała jakoś pomóc, cokolwiek zrobić, wiedział że musi zatamować krwawienie, ale… nie mogła. Osunęła się na kolana, opuszkami drżących palców  musnęła ramię kobiety, nie ważąc  się dotknąć czegoś, co kilka minut temu było jej twarzą. Nawet nie wiedziała kiedy po jej policzkach zaczęły spływać kolejne łzy, a w głowie kotłowało się tylko urywane
-zawiodłam… zawiodłam… 

Oparła dłonie na asfalcie akurat w kałuży krwi, która wciąż wyciekała z rany… W głowie miała absolutną pustkę, zupełnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, a wiedziała że jakoś musi pomóc tej biednej kobiecie leżącej przed nią w konwulsjach na brudnym chodniku, dławiąc się własną krwią. Z oddali usłyszała wycie psa… Odwróciła się instynktownie przez ramię w stronę krzaków, ale nie zauważyła niczego niepokojącego.  Siedziała na zimnym bruku wlepiając wilgotne od łez oczy w poszarpaną twarz Rity i szepcząc zachrypniętym głosem, nie wiadomo czy do Rity czy bardziej do siebie: „tylko się trzymaj, wszystko będzie dobrze, dasz radę, przecież widziałam… Ja to wszystko widziałam…” 
Chwyciła Ritę za zimną dłoń, i kolejny raz dzisiejszej nocy usłyszała sygnał pogotowia i nigdy jej bardziej nie ulżyło z tego powodu… Po kilku sekundach zobaczyła już światła. 

Nie pamiętała w jaki sposób wytłumaczyła funkcjonariuszom co się stało, jak się tu znalazła i wmówiła że na pewno nic jej nie jest i sama dotrze do domu który jest niedaleko oraz nie potrzebuje żadnej pomocy, wie tylko że gdy odjechali, nie miała na tyle ani fizycznej ani psychicznej siły by iść jak człowiek do domu, padła na kolana, i z bezradności po prostu zaniosła się płaczem…
 Wiedziała jedno. Choćby robiła co mogła zawsze będzie tak, jakby nie zrobiła nic. Nie ma żadnej możliwości zmienienia koszmarnych wizji które nawiedzają ją w snach. Przetarła dłońmi po policzkach ścierając z nich łzy, a zostawiając krwawe ślady, nawet nie będąc tego świadomą.Nie wie ile czasu upłynęło zanim przestała się trząść, łkać, obejmować ramionami kolana, szarpać się za włosy i kołysać jak głupia siedząc wciąż na tym na tym chodniku, ale po pewnym czasie, naszło ją coś w rodzaju zawieszenia. Łzy przestały płynąć, a jej twarz zmieniła się w transparentną bezuczuciową maskę, jakby nic pod nią nie było, a ona zamiast człowiekiem była ożywionym manekinem. Podniosła się i krok za krokiem, stopa za stopą postępowała w stronę domu. To był czas kiedy uświadomiła sobie coś, czego tak naprawdę  nigdy nie chciała wiedzieć. Że była bezradna. Całkiem bezradna i do końca życia skazana na bezczynne obserwowanie ludzkiego cierpienia… Zawsze myślała, że to co widzi to rzeczywistość, ale rzeczywistość która w każdej chwili może ulec zmianie poprzez dokonywanie różnych wyborów, masę czynników zewnętrznych, że przyszłość zawsze może się zmienić… Że można coś zaradzić na to co może się stać. 
Teraz dostrzegła zasadniczą różnicę. Nie można zrobić nic. Absolutnie nic. To nieuniknione fatum. W śnie to nie ‘ktoś’ uratował Ritę i wezwał pogotowie by zawiozło ją do szpitala. To ona to zrobiła. Pies nie uciekł bo wystraszył się syreny jakiejś straży. Uciekł bo wystraszył się straży którą ONA wezwała, do stłuczki spowodowanej przez NIĄ… Jakby wszystko co skrupulatnie zaplanowała i kilkukrotne mienianie decyzji w ciągu dnia, razem z warunkami pogodowymi, odpowiedzią Rity i całą resztą były z góry ustalone… Przecież Victoria mogła postąpić inaczej, a jednak tego nie zrobiła. Stało się to co miało się stać. To nieuniknione. 



  



Oto obraz autorstwa Johna Atkinsona Grimshaw- który posłużył troszkę jako inspiracja :) 

środa, 12 lutego 2014

Rozdział IV

Witajcie ponownie ^^ Na początek garść informacji: Stwierdziłam że wypadałoby ustalić jakiś trwały termin dodawania nowych rozdziałów :3 Doszłam do wniosku że najlepszy będzie weekend, przełom soboty i niedzieli, jeśli nie będę miała wcześniej, to w takim wypadku zawsze znajdę czas aby coś dotworzyć ;)
A teraz, bez zbędnych formalności...



Rozdział IV


                                                              * * *
Victoria zerwała się zlana potem. Spojrzała na zegarek. 15. Października. 23.33. W uszach wciąż dzwonił jej ten straszny krzyk, a przed oczami nadal miała zmasakrowaną twarz kobiety, która mieszkała naprzeciwko.  


Trzęsącymi dłońmi  sięgnęła po butelkę wody, która zawsze stała obok łóżka. Po głowie, jak zawsze w takiej sytuacji z zadziwiającą prędkością plątały się setki myśli.  

-To była ona… To się stanie. Muszę jej powiedzieć. Ale jak? Weźmie mnie za idiotkę. Co ona tam robiła?...  Nieistotne. Ale MUSZĘ ją ostrzec. Przecież to niedorzeczne.. Musiała wtedy iść z pracy… DOŚĆ!...

Otworzyła okno żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Musiała się jakoś orzeźwić i zacząć racjonalnie myśleć. Miała 24 godziny żeby ostrzec kobietę, którą znała od dziecka przed śmiertelnym niebezpieczeństwem i oszpeceniem na całe życie…Pytanie tylko jak to zrobić.  W głowie miała pustkę. Już nie było mowy o jakimkolwiek spaniu.
-Hm.. Może… Taak, oczywiście, pójdę jutro rano do niej na herbatkę i powiem: a wie pani, że dziś wieczorem ogromny pies rozszarpie pani twarz? I z pewnością bez wątpienia, natychmiast mi uwierzy. Równie dobrze mogłabym jej wciskać że święty Mikołaj jednak istnieje i ma fabrykę na biegunie, a nawet elfiki. A skąd to wiem? No tak! Przecież mi się przyśniło, a to niezbite źródło informacji… A chwilę później mogę iść pakować torbę w celu udania się na dłuższą wycieczkę do najbliższego szpitala psychiatrycznego, na kompleksowe badania i leczenie odnośnie zaawansowanej schizofrenii. Innej reakcji spodziewać się nie mogę. Chociaż nie, zawsze może zacząć mnie wyzywać od idiotek, bezczelnych smarkul i niezrównoważonych psychicznie (delikatnie mówiąc) osób a następnie z hukiem wywali mnie za drzwi, zamykając je na 3 spusty. Później średnio w trzy godziny całe miasteczko dowie się o mojej ‘inności’ a Rita i tak pójdzie wieczorem tą uliczką i tak… Tu trzeba inaczej… eh. Trzeba wymyślić coś co by ją skłoniło do wybrania innej drogi, ewentualnie znalezienia się na słonecznej o innej godzinie niż 23.33.
Można by jakoś sprawić żeby najlepiej nie szła dziś do pracy. Podłoże jej nogę na schodach, niech sobie rękę złamie i spokój, to i tak jej wyjdzie na lepsze. No dobra, aż taką sadystką nie jestem.  Cóż. Rano do niej pójdę.
   I położyła się z powrotem na łóżku mając nadzieję, że wszystko się uda. W końcu miała już jakiś punkt zaczepienia a to zawsze coś. Długo nie mogła zasnąć, lecz uspokoiła się trochę i po pewnym czasie jej oczy zaczęły się powoli zamykać, a wszechmocny Morfeusz przygarnął ją w swe ramiona…
***

Słońce już zachodziło, a Victoria uparcie szła dalej będąc już pomiędzy pięknymi wzgórzami. Jedno z nich było w całości porośnięte lawendą, która akurat kwitła przesycając powietrze cudownym zapachem. To wspomnienie wcale nie poprawiło jej humoru. Pamiętała każdy bolesny szczegół.  Niestety. 
***

Obudziła się wpół do ósmej. Nienajlepsza pora na wstanie w sobotę. Dom oczywiście był pusty, zeskoczyła po krętych schodkach  udając się do kuchni żeby coś przegryźć. Wzięła miseczkę, ulubione tropikalne musli i zalała jogurtem. Śniadanie idealne. Siadła przed tv na ukochanym wysiedzianym fotelu i pogryzając płatki  myślała dalej. Zaczęły ją dopadać lekkie nerwy, ale to nic. Musiała zachować trzeźwość umysłu, żeby wszystko poszło po jej myśli. Zaraz, po jakiej myśli? W zasadzie to nic konkretnego nie ustaliła. Pójdzie do niej i co? „Wie pani, że zamknęli słoneczną? (w zasadzie to ciekawe skąd nazwa słoneczna tak paskudnej ulicy) Podobno był tam jakiś wypadek.” Do niczego. Przecież gdyby był wypadek, to droga zamknięta tylko dla pojazdów, nie dla pieszych… zresztą wystarczy krótki spacer, lub pytanie do jakiegokolwiek przechodnia czy znajomego, żeby prawda wyszła na jaw. Przecież tutaj wszyscy wszystkich znają i wszyscy wszystko wiedzą niczym w dobrej argentyńskiej telenoweli.
-Co ja mam zrobić żeby ona tamtędy nie poszła?! Najlepiej podleć po nią prywatnym helikopterem! . . .Zaraz. To jest myśl. Zabiorę ją stamtąd. Dlaczego od razu na to nie wpadłam?! Mój mózg coraz wolniej przetwarza informacje.

 Dzień minął jej jak zwykle, posprzątała w pokoju, czytała swoje ukochane książki, nawet zrobiła obiad (całkiem jadalny) tyle że z każdą godziną stresowała się coraz bardziej. Co prawda miała już ustalony każdy szczegół działania i nie było niczego co mogło co mogło w tym planie zawieść. Chyba że inwazja kosmitów, ale to mało prawdopodobne. Rita pracowała w fabryce produktów kosmetycznych jako kosmetolog w pobliskim miasteczku , ok godziny drogi stąd.  Vica początkowo nie wiedziała jednak  czy czekać na nią autem pod pracą czy w pobliżu przystanku autobusowego w Missaltwait, doszła jednak do wniosku aby zrobić dwa podejścia, im większe prawdopodobieństwo powodzenia tym lepiej.
     Kilka minut przed dwudziestą drugą czekała już ok 70m. od firmy. Vica miała zamiar 'przypadkiem'podjechać, gdy Rita będzie wychodzić. No bo kto by się nie zgodził na darmową podwózkę pod dom? Jeśli ktoś to tylko ona, nigdy nie było wiadomo co jest strzeli do głowy. Ręce jej dygotały a oddech nie mógł się ustatkować. Momentami czoło miała wprost mokre od potu i dyszała jakby właśnie przebiegła 5 kilometrów. Światła na terenie zakładu zaczynają gasnąć. O 22.15 zaczęli wychodzić pracownicy… Wśród nich Victoria spostrzegła Ritę. Miała dokładnie ten sam amarantowy płaszczyk i włosy w lokach spadające na ramiona tak jak w jej śnie. O zgrozo. Coś w tym musi być. Mimo, że wiedziała o prawdziwości snu, przeszły ją dreszcze. Mając nadzieję, że nikt nie zauważy jej dziwnego postoju w krzakach odpaliła silnik (miała dziwne wrażenie że zapalił głośniej niż zwykle) Podjechała z normalną szybkością, raptem zatrzymując się niby w ostatniej chwili, odsunęła szybę i z uśmiechem, który z wielkim trudem pojawił się na jej drobnej twarzy, zagadnęła:
- O, dobry wieczór pani Minor, pani z pracy tak?
-A co, nie widać?  –odrzekła jak zwykle swoim suchym wyniosłym, pełnym jadu tonem, ale Vica zacisnęła zęby i mówiła dalej.
-Ja też właśnie wracam do domu, może panią podrzucić? Zawsze to szybciej niż autobusem. –Mimo że nienawidziła tej wiedźmy starała się aby jej głos brzmiał jak najbardziej zachęcająco.
-Nie, dziękuję za tą nadzwyczajną troskę. Autobus mam za kilka minut. I tak mam wykupiony bilet, nie robi mi to absolutnie żadnej szczególnej różnicy.
-Może jednak? W końcu z przystanku do domu mamy niezły kawałek, będzie z półtorej kilometra prawda? (Jednak nie bez powodu jest starą panną. Kto by z nią wytrzymał?)
-Jednak wolę SPRAWDZONE środki lokomocji, cóż, może się jeszcze spotkamy. Miłej podróży życzę.
-Oj spotkamy się spotkamy. Stara wredna różowa landryna… Więc teraz muszę wlec się jak żółw za tym jej autobusem, żeby ‘przypadkiem’ na nią ponownie wpaść na przystanku w Misseltwait. Czego się nie robi dla ludzi. 

Stresowała się coraz bardziej. Jechała dokładnie za autobusem, pogoda jednak nie zachęcała do jazdy. Nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się straszna mgła… Widoczność była minimalna. Jadąc 30 metrów za środkiem komunikacji niemal gubiła go z oczu. Co prawda był to teren trochę podmokły, więc mgła była do przewidzenia i nie było w niej nic nadzwyczajnego, no ale w takim natężeniu… Jej płaty  „rozbijały się” o maskę auta, tworząc parową powłoczkę na przedniej szybie, przez to jechali oczywiście o wiele wolniej niż normalnie, ale na szczęście mimo to, podróż mijała bez niemiłych niespodzianek. Włączyła wycieraczki, światła przeciwmgielne i jechała dalej słuchając ulubionej stacji radiowej. Była już niedaleko, widziała z oddali łunę jaką rzucają w wszechotaczającej ciemności światła miasteczka. Victoria właśnie wchodziła w dość ostry zakręt, gdy poczuła jak tył auta zarzuca jej na bok. Przyhamowała spokojnie, aby wyjść na prostą lecz to tylko pogorszyło sprawę, letnie opony ślizgały się po mgle która osiadła na asfalcie w postaci minimalnych kropelek w niskiej temperaturze zamieniając się w połyskującą lodową cieniutką powłoczkę, wystarczającą jednak aby zarzucić autem Victorii na drugą krawędź jezdni. Spanikowana dziewczyna za wszelką cenę próbowała wyprowadzić samochód na prostą, jednak przez nieprzeniknioną mgłę nawet nie miała bladego pojęcia gdzie skręcić i jak manewrować, bo auto jakby nie zwracając uwagi na jej starania żyło własnym życiem i tańczyło po jezdni we wszystkich kierunkach, a już najbardziej w przeciwnych do tych w które skręcała Vica. Opony na tej śliskiej nawierzchni nadal nie mogły się zaczepić i jeździły jak w maśle. Pośród tej ciemności Vica poczuła, że zjeżdża poza krawędź, czuła wertepy  i dziury pod kołami, wszystko skłębiło się w jedną czarną masę, nie widziała już nic.
 „Niech to się skończy, niech to się wreszcie skończy” błagała w myślach… ŁUP!... gwałtowne uderzenie szarpnęło ją w pasach do przodu… I wszystko się skończyło. Opuściła drżące ręce, oparła czoło o kierownicę a po policzkach bezsilnie popłynęły jej trzy samotne łzy… Wzięła głęboki wdech, jak nigdy czuła wszystkie żebra i bolesne miejsce biegnące przez całą klatkę piersiową gdzie wbił się pas bezpieczeństwa. Spojrzała na zegarek w aucie. 23.20. Boże. Rita. Skołowana i roztrzęsiona odpięła pasy drżącymi dłońmi, wyjęła kluczyki ze stacyjki i wyskoczyła z auta. Próbowała się rozeznać w sytuacji co tak właściwie się stało, lecz było strasznie ciemno. Choć trochę poświeciła sobie telefonem. Auto zahaczyło prawą przednią krawędzią maski i światłem o barierkę i widocznie obróciło się o 90 stopni, bo to róg był zmasakrowany a auto stało przodem do barierki… połową wystawało na środek pasa, lecz teraz ją to nie obchodziło, miała nadzieję, że nikt nie będzie teraz tędy jechał, a nawet jeśli to przecież zauważą auto na środku drogi! Mimo ogólnego osłabienia, rzuciła się biegiem.